Idzie nowe?

Doczekaliśmy trzeciego tysiąclecia i pojęcie "instrument XXI wieku", jeszcze nie tak dawno stosowane do określania najbardziej zaawansowanych technologicznie konstrukcji, nabrało realnego, powszedniego znaczenia. Każdy nowy model syntezatora zalicza się już do tej kategorii. Po prostu.

Charakterystyczną cechą techno, pomimo futurystycznej otoczki gatunku, jest sentyment jego twórców do urządzeń, które bynajmniej nie są już synonimem nowoczesności. Renesans analogowych syntezatorów to jednak tylko jedna strona medalu. Druga to urządzenia nowej generacji - wirtualne instrumenty oraz wszelkiej maści "grooveboxy". Komputerowe syntezatory i samplery oraz programowe sekwencery zmieniły oblicze muzycznej elektroniki, ich rozwój jest zdecydowanie bardziej dynamiczny, niż postęp w dziedzinie grającego hardware'u. A jednak i tu coś się dzieje.

O ile wirtualne instrumenty zwykle funkcjonują w analogiczny sposób, co ich sprzętowe odpowiedniki, o tyle wspomniane "grooveboxy" są przykładem urządzeń nowej generacji w innym sensie - sposobu obsługi. Terminologia staje na głowie w obliczu takich zjawisk, jak wydobywanie dźwięków z pudełek pozbawionych tradycyjnych klawiatur. To granie czy "programowanie w czasie rzeczywistym"? DJ-muzyk-programista (niepotrzebne skreślić) grający "live-act" z automatów (automat powinien przecież samodzielnie odtwarzać zadany program). Dodajmy do tego DJ-ów, którzy miksowanie gotowych nagrań podnieśli do rangi kreacji.

Bez macania

Na przełomie wieków firma Alesis dołożyła do listy istniejących akcesoriów "didżejów-nie-didżejów" dwa nowe urządzenia z jeszcze innej bajki. Bardzo pasujących do terminu: instrument XXI wieku.
Chodzi o airSynth i airFX. Obydwa mają identyczny, wpadający w oko interfejs i z wyglądu różnią się tylko kolorem. Tyle, że pierwszy z nich jest syntezatorem, a drugi - procesorem efektów. W obydwu przypadkach obsługa sprowadza się do wybrania jednego z 50. gotowych programów/algorytmów, a samo granie polega na przesuwaniu dłoni w strumieniu promieni podczerwonych, generowanych przez - podobny odrobinę do głośnika wysokotonowego, tyle że wypukły - projektor.

Technologia Axyz zastosowana w airSynth i airFX funkcjonuje w następujący sposób: ruchy dłoni nad projektorem: lewo-prawo, przód-tył i bliżej-dalej modyfikują trzy różne parametry brzmienia bądź efektu. Przykładowo w przypadku overdrive airFX ruchy na osi X sterują filtrem dolnoprzepustowym, na osi Y - górnoprzepustowym, a na osi Z - siłą efektu. Przykład z airSynth - program "Didgiri-Don't", syntetyczny emulator digeridoo - ruchy w poszczególnych płaszczyznach kontrolują filtr, wysokość i głośność dźwięku. Nie brak też programów zupełnie nietypowych oraz możliwości ustawienia tempa, z jakim działają niektóre z nich - wartość BPM regulowana jest analogicznie do pozostałych parametrów - przez rytmiczne ruchy dłoni. Panele urządzeń nie wymagają głębszego studiowana, posiadają tylko przełącznik programów, wyświetlacz pokazujący numer aktualnego "presetu" i kopułkę projektora/kontrolera. Przełącznik obsługuje jeszcze funkcję "hold" podtrzymującą działanie wybranego ustawienia, kiedy zdejmie się dłoń znad instrumentu. To wszystko.
Instrument rewolucyjny

W komplecie z syntezatorem, odtwarzaczem CD lub gramofonami Alesisy mogą stanowić efektowne instrumentarium "techno-szamana". Generowanie dźwięków, tak jak w przypadku decków nabiera tu nowego wymiaru, a mimo wyjątkowej prostoty obsługi daje pole do popisu nowej generacji wirtuozów. Trzeba przyznać, że taki interfejs: muzyk-instrument robi spore wrażenie. Jednak zamiast głoszenia rewolucji w muzyce i roztaczania wizji, w której dwudziestowieczne palcowanie białych/czarnych i szarpanie strun przejdzie do historii, wyparte przez szeroko rozumiany turntablizm i bezdotykowe gadżety, proponuję skok wstecz, do czasów innej rewolucji - Październikowej...

To właśnie tam, w ogarniętej rewolucją Rosji, w 1917 roku Lew Sergiejewicz Termen zbudował jeden z pierwszych elektronicznych instrumentów. Syntezator ten, nazwany Atherphonem (dźwięki pochodzące z "eteru") lub też od nazwiska twórcy - Termenvoxem, jest ewidentnie pierwowzorem opisywanych wyżej Alesisów... Wprawdzie Theremin (o źródle tej kolejnej nazwy za chwilę) funkcjonuje w inny sposób - dźwięk jest kontrolowany niewielkimi zmianami pola elektromagnetycznego, jednak sama technika grania jest bardzo podobna, ruchy rąk w pobliżu metalowych anten instrumentu sterują wysokością i głośnością generowanych tonów. Zatem pomijając fakt, że radziecki proto-syntezator był urządzeniem lampowym, do jego obsługi potrzebne były obydwie ręce grającego, ten zaś mógł kontrolować tylko dwa parametry sygnału, mając do dyspozycji tylko jedno brzmienie, idea była ta sama. Alesisy są rozwinięciem koncepcji ponad 40. lat starszej niż klasyczne już syntezatory Mooga.

Theremin nie jest wcale zapomnianym dziwadłem (jak choćby pierwszy znaczący "syntezator", ważący 200 ton kolos Telharmonium zbudowany w początkach XX wieku przez Thaddeusa Cahilla), zresztą Robert Moog, zanim skonstruował swój pierwszy "prawdziwy" syntezator, zaczynał od sprzedawania składanych przez siebie tranzystorowych thereminów. A i obecnie jego firma Big Briar specjalizuje się m.in. w wytwarzaniu kolejnej generacji klonów tamtego instrumentu: Etherwave. Z takich unowocześnionych reinkarnacji wynalazku Lwa Termena korzystali choćby Add N to (X), Air, Bentley Rhythm Ace, Meat Beat Manifesto, Nine Inch Nails, Portishead, Scanner i Stereolab. Dźwięki otwierające ostatnie koncerty Skinny Puppy i... Spice Girls to właśnie theremin. To jednak tylko echa szału, jaki ogarnął świat na punkcie theremina ponad 70. lat temu, a historia jego twórcy jest ciekawsza niż niejeden film sensacyjny.

Lenin, Einstein, Theremin

Atherphone po raz pierwszy został zaprezentowany publicznie na moskiewskiej wystawie przemysłowej w 1922 roku, po której Lenin zaprosił młodego fizyka na audiencję - pierwszy koncert muzyki elektronicznej dla (łysej) głowy państwa miał miejsce właśnie wtedy - na Kremlu. Ponoć Lenin zażądał lekcji gry, ale w rzeczywistości chciał wykorzystać instrument do celów propagandowych, jako gadżet promujący... elektryfikację. Izvestia pisały: "Znaczenie wynalazku Termena jest praktycznie równe roli, jaką odgrywa automobil w komunikacji".

Termen znalazł się w roli, co więcej - technologię zastosowaną w instrumencie wykorzystał do stworzenia urządzenia alarmowego reagującego na ruch, protoplasty dzisiejszych systemów zabezpieczeń elektronicznych, pracując również nad raczkującą wtedy telewizją. Wkrótce też wyruszył z tourne na propagandowy podbój Zachodu, osiągając kolosalny sukces. Grał w największych salach koncertowych, a wszyscy piali z zachwytu wieszcząc światową rewolucję w muzyce. Na koncertach obok dźwięków publiczność otrzymywała spektakl świateł i... zapachów. Fanami Termena stali się wielcy artyści, kompozytorzy, naukowcy i politycy. Zaprzyjaźnił się z nim Albert Einstein, prywatnie panowie odbywali małe seciki na theremin i skrzypce. W 1928 roku Rosjanin udał się do Ameryki, gdzie osiadł na stałe. Zmienił swoje personalia na Leon Theremin, a instrument został zarejestrowany w urzędzie patentowym również pod tą nazwą. Theremin i systemy alarmowe trafiły do masowej produkcji, on sam - do elitarnego Klubu Milionerów. Niemniej nie był emigrantem, do Stanów udał się oficjalnie, wysłany przez Komisarza Ludowego ds. Edukacji i zawsze podkreślał, że jego prace są konsultowane z rządem Kraju Rad. Istotnie były, Lew Sergiejewicz pracował jako tajny agent, wykorzystując swoje znajomości do uzyskiwania danych dla sowieckiego wywiadu. Jego głównymi zadaniami było pozyskiwanie planów nowych technologii przemysłu wojskowego oraz zorientowanie się, czyją stronę zajmie USA w razie nowej wojny światowej. Niemniej Termen przede wszystkim zajmował się instrumentami, w latach 30. stworzył model basowy, theremin z... klawiaturą, Rhytmicon - pierwszy elektroniczny generator rytmu, a wreszcie tzw. Terpistone. Ten ostatni nigdy nie był rozwijany, ale podobnie jak theremin dla twórców airFX i airSynth, mógłby stać się inspiracją do skonstruowania prawdziwie "dancefloorowego syntezatora". Była to bowiem odmiana theremina, w której antena, stosownie powiększona, została umieszczona pod podłogą. Źródłem zmian dźwięku były ruchy całego ciała tancerza, a nie tylko rąk.

Rosyjski geniusz najpierw niejako wyeliminował orkiestrę, tworząc narzędzie dzięki któremu gesty "dyrygenta" bezpośrednio, a raczej za pośrednictwem fal elektromagnetycznych zamiast muzyków z instrumentami, przekładały się na dźwięki. Potem całkiem odwrócił relację, w której tancerz reaguje na muzykę, ta zaczęła "grać do tańca" w zupełnie nowym znaczeniu.

Jednak po okresie powszechnych zachwytów instrumenty Termena/Theremina zaczęły odchodzić w zapomnienie. Technika gry nie należała do najprostszych, a "nawiedzone" czy "anielskie" brzmienie theremina szybko się prawie wszystkim przejadło - poza funkcjonującą na całym świecie gromadą wiernych zapaleńców. Renesans jego popularności nastąpił w latach 50. za sprawą filmów science-fiction, w których był nagminnie wykorzystywany, a wreszcie w ostatnich dekadach, na fali popularności wszelkiej grającej elektroniki.

W 1938 roku Termen powrócił do ojczyzny. Do końca nie wiadomo, czy został porwany przez NKWD, uczynił to pod groźbą bankructwa, czy - jako dobrze zorientowany szpieg, wiedząc o zbliżającej się wojnie chciał być razem z rodakami. Prawdopodobnie dwa ostatnie czynniki spowodowały, że nie opierał się wysłanym po niego agentom. Na miejscu okazało się, że następca Lenina do jego fanów nie należy. Stalin oskarżył go o antysowiecką propagandę i wysłał do gułagu, krążyły nawet pogłoski o jego egzekucji. Jednak uwięzionemu na Syberii uczonemu nakazano pracę nad tajnymi projektami, których efektem było wynalezienie najpierw urządzenia podsłuchowego reagującego na drobne wibracje szyb w namierzanym pomieszczeniu, a później działającej zdalnie i na znacznie większe odległości, pierwszej na świecie "pluskwy" - miniaturowego bezprzewodowego mikrofonu. Amerykanie dopiero po pięciu latach zorientowali się, że wręczone im przez delegację pionierów pozłacane godło USA zawierało wkład radzieckiej myśli technicznej. Wynalazki spełniły oczekiwania władz, Termen został zrehabilitowany, otrzymał nawet najwyższe sowieckie wyróżnienie - nagrodę im. Stalina (komunistyczny odpowiednik Nagrody Nobla). Interesujące, że jednak dopiero w 1991 roku, po upadku ZSRR pozwolono mu zostać członkiem partii komunistycznej. Pytany przez przyjaciół, po co w ogóle to robi, odpowiadał najzupełniej poważnie: "Obiecałem Leninowi!".

Przez kolejne dwadzieścia lat uczony pracował dla KGB. Mógł nauczać w moskiewskim konserwatorium, jednak zakazano mu zajmowania się muzyką elektroniczną. Nie mogąc występować publicznie, musiał zadowolić się graniem dla tajniaków na Łubiance. Dopiero na emeryturze mógł całkowicie poświęcić się swej pasji. Ponownie jeździł po całym świecie, prowadząc odczyty i koncertując - również w USA - do samej śmierci. Zmarł w 1993 roku, w słusznym wieku 97 lat.

Ta część historii - jakby nie było - instrumentów elektronicznych pokazuje, że ich rozwój nie jest wcale taki szybki, ale z drugiej strony - bezbarwny. A poza tym stawia w innym świetle euforię folderów reklamowych, w których prawie każdy nowy syntezator stanowi "rewolucję w muzyce". Chcieliście rewolucji? Proszę bardzo.

Marek Książkiewicz