Uważaj! Mażesz zostać zeskanowany...

Muzyka Robina Rimbauda zyskała uznanie w kręgach fanów ambient techno, jak i wśród twórców i specjalistów od współczesnej muzyki awangardowej. Co trzeba zrobić, żeby zainteresować zarówno media, jak i kręgi akademickie? Scanner, bo pod tym pseudonimem jest głównie znany, osiągnął to przy pomocy prostych, a jednak nowatorsko potraktowanych środków.

Swój "alias" Robin Rimbaud zawdzięcza urządzeniu, którego stało się jego podstawowym instrumentem, czy raczej narzędziem. Przypominający telefon komórkowy, tyle, że z dużo większą anteną, policyjny skaner, to urządzenie służące do skanowania - podsłuchu rozmów przeprowadzanych przez krótkofalówki, telefony komórkowe i inne nadajniki operujące w całym zakresie fal. Robin kupił je grupy miłośników survivalu i tzw. "gier wojennych" z Brixton, która przy jego pomocy sprawdzała, czy policja nie kręci się gdzieś w pobliżu...

Terroryzm na łączach

Rejestrowaniem "znalezionych dźwięków" zajmował się jednak już dużo wcześniej. Jako nastolatek otrzymał w prezencie szpulowy magnetofon, na który nagrywał rozmowy swojej rodziny, znajomych dzwoniących do niego, itp. (teraz żartuje, że gdyby nie nabył wspomnianego skanera, zapewne nagrywałby pod pseudonimem Tape Recorder...). Potem nieporęczne urządzenie zastąpił Walkman z wbudowanym mikrofonem. Jednak nagrywane osoby zwykle zdawały sobie sprawę z podsłuchu, przez co prowadzone rozmowy nabierały niejako kontrolowanego charakteru. A Robin nie chciał "aktorów", tylko "samo życie". Ta fiksacja młodego Anglika przypomina trochę modę, która ogarnęła amerykańskich (i nie tylko) telewidzów. Ludzie lubią podglądać innych i to w najbardziej intymnych sytuacjach. Tyle, że Scanner uczynił z podsłuchu sztukę...

Słuchający jego płyt wyrabia sobie własną opinię o ludziach , których rozmowy się tam znalazły. I zależy ona w równej mierze od słuchacza, faktycznych cech "ofiar" Scannera i sposobu, w jaki przemodelował on swoje dźwiękowe zdobycze. Zwykle są to męsko-damskie dialogi, w których artysta wyeksponował motyw manipulacji, zawoalowanych obietnic, czy wreszcie fakt, że to, co mówimy, zwykle nie niesie za sobą konkretnych treści, a przynajmniej nie są one przekazywane wprost. Ale pora powrócić do bardziej przyziemnych zagadnień.

Prawie każdy zacznie się w tym miejscu zastanawiać, czy takie praktyki są legalne. Nagrywanie i publiczna prezentacja rozmów nie spodziewających się podsłuchu ludzi jest oczywiście zakazana. Tyle, że "telefoniczny terrorysta", jak czasami bywa określany przez dziennikarzy, wycina zawsze imiona, nazwiska i inne dane, które pozwoliłyby na identyfikację jego "ofiar", a ponadto zmienia wysokość głosów, aby całkowicie uniemożliwić rozpoznanie ich właścicieli. I - jak dotąd - nikt jeszcze nie wytoczył mu procesu... Za to wiele magazynów zgłaszało się do niego i oferowały wysokie kwoty, gdyby udało mu się zarejestrować jakąś znaną osobistość, podczas "pikantnej" rozmowy.

Ambient w słuchawkach

Ale płyty Scannera to przecież nie same dialogi, ale również muzyka. Początkowo jednak miała ona wybitnie niekonwencjonalny charakter. To, co system redukcji szumów Dolby ma za zadanie eliminować, muzyk stosował jako "budulec" swoich kompozycji. Różne szumy i przypadkowe dźwięki również "złapane" skanerem, były manipulowane przy pomocy samplera i tworzyły intrygującą "papkę" ilustrującą to, co działo się na poziomie werbalnym. Tutaj warto wspomnieć, że w połowie lat 90. Karlheinz Stockhausen, kompozytor, na którego powołuje się wielu twórców awangardowego techno i okolic, udzielił wywiadu jednej z rozgłośni radiowych, w którym wypowiedział się na temat współczesnej elektroniki. Oberwało się Richardowi Jamesowi i Richie Hawtinowi ("muzyka dla dyskotekowych barów"), ale dokonania Scannera zyskały uznanie w oczach - czy raczej uszach - Stockhausena - za kreowanie dźwiękowej przestrzeni i owe "skanowane" odgłosy.

W końcu jednak artysta zorientował się, że niewielu ludzi interesuje się jego muzyką, która dyskretnie towarzyszyła zmanipulowanym dialogom. Wtedy w jego nagraniach (płyta "Delivery") nastąpiła zmiana, słowa zostały przesunięte w tło, albo zupełnie zniknęły, ustępując miejsca bardziej standardowym brzmieniom, a nawet rytmom, tak, że nowe produkcje zaczęły przypominać... muzykę. Ściszenie dialogów i różnych "ambientowych" dźwięków było tłumaczone jeszcze w inny sposób: Robin zauważył, że wiele osób słucha jego nagrań na przenośnych odtwarzaczach. Zatem "schowanie" dźwięków towarzyszących muzyce stało się swoistą zabawą z słuchaczem: czy kroki, które słyszę pochodzą z słuchawek, czy zza moich pleców?

Narzędzia do malowania dźwięku

Pora przedstawić instrumentarium Robina, zwłaszcza, że w odróżnieniu od wielu innych twórców nie kryje zazdrośnie tajników swojego domowego studia: "Jeżeli powiem, jakiego używam sprzętu, nie będziecie jeszcze wiedzieli, w jaki sposób go używam. Słyszałem wypowiedzi niektórych muzyków, którzy twierdzili, że nie podadzą listy sprzętu, z którego korzystają, bo ktoś może skopiować ich brzmienie. Gdyby takie pytanie zadać Beethovenowi, odpowiedziałby, że używa kartki papieru i fortepianu, a przecież gdybym ja kupił fortepian i papier, to nie osiągnąłbym podobnych rezultatów... Najważniejsze jest to, by świadomie używać technologii, a nie być na jej usługach". Scanner twierdzi, że rozwiązanie problemu twórczej niemocy nie leży w zakupie nowego sprzętu. Daje to wprawdzie nowe środki wyrazu, ale jednak niewiele zmienia. Uważa przy tym, że jeszcze do końca nie poznał możliwości swojego skromnego instrumentarium. "Jestem pewien, że są jeszcze nowe rzeczy, które mógłbym zrobić przy pomocy mojego samplera Akai S1000, dlatego nie mam zamiaru kupić któregoś z nowszych modeli. Najważniejsze jest poszukiwanie kreatywnych zastosowań posiadanego sprzętu, a nie kupowanie ciągle czegoś nowego, tylko dla tego, że zostało wyprodukowane". I bynajmniej nie przesadza. Jego pierwsze dwa albumy powstały przy użyciu skanera, czterośladowego magnetofonu i analogowego procesora efektów Digitech Time Machine, który od biedy może zastąpić prosty sampler.

Teraz oprócz wspomnianego samplera Akai używa jeszcze modułu brzmieniowego Roland JV-1080 (twierdzi, że wciąż nie potrafi prawidłowo programować obydwu urządzeń!) i kilku procesorów efektów (m. in. Alesis Quadraverb-Plus). Jednak coraz większą rolę odgrywa w jego pracy oprogramowanie. Często podkreśla, że dzięki rozwojowi software'u, każdy ma teraz możliwość produkowania dźwięków, a nowe programy pozwalają na odkrywanie nieznanych brzmień i struktur. Ale jednocześnie uważa, że nowoczesne oprogramowanie użyte w niewłaściwy sposób, może raczej ograniczać, niż dawać do dyspozycji nowe możliwości. Przykładowo, twierdzi, że programy oparte na "okienkowych" interfejsach powodują, że użytkownik przyzwyczaja się do korzystania z pewnych konwencji, np. patternów/sekwencji, a to powoduje schematyczność komponowania. "Na ekranie komputera otrzymujemy olbrzymią porcję informacji, a w końcu muzyka to słuchanie, a nie patrzenie...".

Okazuje się jednak że słuchanie może mieć wiele wspólnego z oglądaniem, ponieważ ulubiony program Robina - MetaSynth, pozwala na przetwarzanie za pomocą skomplikowanych algorytmów dowolnej grafiki w dźwięki, co bardzo przypadło mu do gustu. Inny program, który od jakiegoś czasu znajduje się na dysku Apple'a Robina, to Reaktor firmy Native Instruments, który jest najbardziej zaawansowanym software'owym syntezatorem dostępnym na rynku. Co ciekawe, człowiek, który świetnie radzi sobie z obsługą tych dość skomplikowanych programów, nie był w stanie "rozgryźć" Cubase! Po kilku latach zmagań z niemieckim sekwencerem zmienił go w końcu na Emagic Logic Audio, który wcale nie wydaje się łatwiejszy...

Listę sprzętu, przy pomocy którego powstają płyty firmowane nazwą Scanner kończą - magnetofon DAT i niewielki, dwunastokanałowy mikser Mackie. Ale muzyk ma jeszcze w zanadrzu, a raczej w solidnym metalowym kufrze, "zestaw B", z którego korzysta podczas występów na żywo.

Sprzęt w walizce

Znając awangardowe podejście muzyka, nietrudno przewidzieć, że jego występy nie mogą mieć konwencjonalnego przebiegu. Robin zastanawiał się nad sensem koncertów wykonawców grających muzykę elektroniczną: "Czemu to ma służyć? Co może być interesującego w obserwowaniu łysych facetów stojących za rzędami mrugających urządzeń?". Zatem Scanner na scenie prezentuje się trochę inaczej. Zabiera ze sobą miniaturowe wersje instrumentów, których używa na co dzień i oczywiście nieodłączny skaner. Kilka różnych narzędzi zastępuje mu Roland PMA-5, czyli Personal Music Assistant, mieszczące się w dłoni urządzenie przypominające wyglądem palmtop. Pomimo swoich miniaturowych rozmiarów daje ono do dyspozycji ośmiościeżkowy sekwencer i kilkaset różnych brzmień. Programowanie tego gadżetu dokonywane jest za pomocą niewielkiego touch-screenu, a jego obsługa jest stosunkowo prosta. Nic dziwnego, że takie urządzenie stało się jednym z ulubionych narzędzi Scannera, który woli programować swoje nagrania na PMA, niż w komputerowym sekwencerze! Sampler Akai zastępuje inna miniaturka - Yamaha SU10. Umożliwia ona zarejestrowanie oraz odtwarzanie 48 próbek i bywa wykorzystywana przez DJ-ów ze względu na "ribbon controller", który pozwala na sterowanie kilkoma użytecznymi funkcjami, jak filtr czy symulacja scratchingu. Zamiast studyjnych procesorów efektów, na scenie Robinowi wystarcza FX-1 firmy ART. Niewielkie metalowe pudełko daje do dyspozycji aż sześćdziesiąt różnych ustawień F/X-ów i również nie sprawia kłopotów nawet początkującemu użytkownikowi.

Korzystając z tego zestawu Scanner tworzy kompozycje improwizując na żywo, przetwarzając "złapane" dźwięki i fragmenty rozmów w samplerze i pozostałych "zabawkach". Ostatnio próbuje też zupełnie nowych środków wyrazu, czego przykładem może być dźwiękowa "instalacja", którą przeprowadził w ICA - londyńskim centrum sztuki, w którym prowadzi cykliczne imprezy "Electronic Lounge". "Sound Polaroids", bo tak się ona nazywała, polegała na przetwarzaniu zdjęć zrobionych w różnych miejscach Londynu przy pomocy wspomnianego już programu MetaSynth.

Jak dotąd nie brakuje mu nowych pomysłów, wręcz przeciwnie, lista nowych płyt wciąż rośnie, zwłaszcza, że coraz częściej nagrywa je we współpracy z innymi muzykami (ostatnio razem z DJ Spooky'm wyprodukował album "The Quick and the Dead"). Jednak podstawowa istota jego twórczości pozostaje niezmienna, jest to "rejestracja mniej lub bardziej przypadkowych odgłosów "bujających" w eterze i manipulowanie nimi w celu stworzenia alternatywnej dźwiękowej rzeczywistości". Ładnie powiedziane? Scanner oprócz grania uwielbia też mówić i dyskutować o muzyce, jej rozwoju i przyszłości (to kolejna cecha, która oprócz roli w historii ambientu i łysej czaszki, pozwala kreować go na drugiego Briana Eno). Często bierze udział w akademickich panelach, zarówno w Anglii, jak i w Stanach, gdzie potrafi wręcz "zagadać na śmierć" swoich rozmówców: "Analizowanie muzyki jest ważne i potrzebne. Rozwijanie pomysłów poprzez dialog to coś bardzo podniecającego i stymulującego".

Czy zatem uważa, że przyszłość muzyki leży właśnie w najbardziej skrajnych eksperymentach i zastosowaniu nowych technologii? Nie do końca, bowiem traktuje to jako domenę sztuki, a nie czystej rozrywki, nie wierząc w radykalne zmiany muzyki popularnej: "Odpowiednik Eltona Johna będzie popularny jeszcze przez setki lat. Będziemy słuchać tych samych wątków i piosenek - ludzie lubią łatwe życie...". Mimo wszystko stara się tworzyć kompozycje, które spotkają się z reakcją słuchaczy, a nie będą jedynie "sztuką dla sztuki": "Nie ma nic gorszego, niż np. film, który obejrzysz i nie jesteś potem w stanie powiedzieć na jego temat nic poza tym, że był OK. To najgorsza rzecz, jaką można powiedzieć o czymkolwiek".

Marcin Bogacz

Copyright bogacz.pl