Pisząc o artystach, których metody pracy w studio zasługują na uwagę ze względu na swoją niezwykłość czy nowatorstwo, nie można pominąć Portishead. Ich brzmienie należy do najoryginalniejszych zjawisk rynku muzycznego lat 90. i jest wynikiem równie oryginalnych metod pracy grupy.
Dla tych którzy nie znają historii grupy należy się krótkie wprowadzenie. Pochodzący z małej miejscowości koło Bristolu - Portishead, Geoff Barrow, został wysłany prze rodziców do szkoły będącej odpowiednikiem naszego liceum plastycznego. Okazało się jednak, że jako kompletny daltonista nie ma szans na zostanie grafikiem. Artystyczne zainteresowania Barrow'a znalazły wkrótce upust w innej dziedzinie. Zatrudnił się bowiem w studiu nagraniowym Coach House w Bristolu, gdzie miał okazje pracować m.in. z Massive Attack i Neneth Cherry. Mając możliwość korzystania ze studia po godzinach pracy, postanowił zorganizować własny projekt. Wkrótce znalazł skłonnych do współpracy ludzi (Adrian Utley i Dave MacDonald). Podczas spotkań w biurze ds. zatrudnienia, gdzie uczęszczali bezrobotni z okolic Bristolu, poznał Elisabeth Gibbons, której zdarzało się śpiewać z przypadkowymi kapelami. Tak powstało Portishead, a to co stało się później, było szeroko opisywane w prasie muzycznej na całym świecie.
Ręczna robota
Po sukcesie debiutanckiego albumu "Dummy", muzycy Portishead spędzili przy realizacji swojej drugiej płyty ogromną ilość czasu. Powodem był fakt, że postanowili oni zrezygnować z samplingu cudzych nagrań. Dwie próbki, które znalazły się na "Portishead" niczego specjalnie nie wnoszą, mają jedynie pokazywać szacunek muzyków wobec artysty soulowego Issaca Hayes'a i twórcy muzyki filmowej Lalo Schifrin'a. Cała reszta została najpierw zarejestrowana na żywo w studiu, zanim znalazła się w pamięci samplera.
Czy takie działania mają sens, skoro zwykły słuchacz nie będzie w stanie rozpoznać, jak zawiłe i pracochłonne było powstawanie numerów Portishead? "Doszło do tego, że jeżeli wykorzystaliśmy jakąś próbkę, to za chwilę słyszeliśmy ją w cudzym nagraniu". Jest faktem, że brzmienie grupy zostało szybko przyswojone przez trip-hopowe towarzystwo, co często polegało na samplowaniu tych samych źródeł. Rozwiązaniem wymyślonym przez Barrow'a było stworzenie własnego "sklepu z analogami", tzn. granie w studiu na "żywych" instrumentach, rejestracja tak powstałego materiału na magnetofonie, ale czasem także tłoczenie go na winylu, a następnie samplowanie z tak stworzonej, własnej biblioteki próbek. Geoff Barrow sam gra na perkusji, trochę brzdąka na gitarze i skreczuje. Adrian Utley jest wykształconym gitarzystą jazzowym, a do tego panowie współpracują z innymi muzykami (Clive Deamer - perkusja, John Baggot - klawisze i Jim barr - bas, wspierający też grupę podczas koncertów). Studyjne "jamowanie" jest zatem pierwszym krokiem w powstawaniu nowych nagrań zespołu.
Przygotowane przez Geoff'a Barrow'a i Adriana Utley'a szkielety nowych kompozycji, bazujące na samplach własnej produkcji, są wysyłane w postaci taśmy demo do Beth Gibbons. Ta bowiem woli pracować we własnym domu. Beth dogrywa wokale i odsyła taśmy z powrotem. Bywa jednak, że panna Gibbons nie tylko nagrywa swój głos. W domowym studiu posiada 8-śladowy mikser, perkusję, bas, gitarę, sampler i syntezator. Zdarza się więc, że tworzy ona kompletne numery. Tak było w przypadku "Only You", które reszta zespołu poddała jedynie kosmetycznej obróbce mającej na celu dopasowanie numeru do pozostałych nagrań z "Portishead". Czasami materiał kursuje pomiędzy muzykami wiele razy w tą i z powrotem, aż wszyscy są zadowoleni z osiągniętego rezultatu. Potem już razem w studio przystępują do finalnego miksu, co jest domeną czwartego członka grupy - Dave'a MacDonalda. Nie jest on muzykiem, a realizatorem dźwięku. Fakt, że występuje w roli równoważnego członka Portishead, świadczy o tym jak ważna jest dla grupy studyjna obróbka materiału.
Z dala od cyfry
Portishead cechuje legendarna już awersja to technik cyfrowych. Rejestracja i miksowanie następuje zawsze przy użyciu magnetofonów analogowych. Hard disk recording i DAT, jako "pozbawione charakteru" przegrywają z taśmą magnetyczną, bowiem muzycy Portishead uwielbiają saturację (efekt lekkiego przesterowania sygnału przy nagrywaniu analogowym). Do tego stopnia, że z pietyzmem zaaranżowane partie orkiestry, które zostały nagrane podczas wielogodzinnej sesji przez kilkudziesięcioosobową orkiestrę, trafiły na zwykłą kasetę i z niej dopiero zostały samplowane. Efekt końcowy, który można usłyszeć w "Humming", brzmi jak próbka "wyjęta" z jakiejś klasycznej produkcji sprzed lat.
Instrumentarium zespołu warte jest majątek, jednak nie ze względu na posiadanie najnowocześniejszych instrumentów i sprzętu, ale z uwagi na jego ... wartość muzealną. Barrow i Uley znani są bowiem ze swojej pasji do starych analogów - syntezatorów i efektów, oraz "starożytnych" gitar. Panowie nie chwalą się posiadanymi urządzeniami z obawy przed grupami kopiującymi brzmienie Portishead i złodziejami, trudno bowiem byłoby odkupić oryginalne organy Leslie, czy kolekcję gitar pochodzących z lat 60. To i owo udało się jednak wycisnąć z muzyków i podpatrzeć na koncertach. Efekty stosowane przez grupę, to przeważnie gitarowe "boxy" , taśmowe kamery pogłosowe i analogowe echa. Dla Utley'a większość z wyżej wymienionych urządzeń nie stanowi "eksponatów muzealnych", bo na takim sprzęcie sam zaczynał grać już dwadzieścia lat temu. Najstarszy członek grupy po prostu zapadł kiedyś na nieuleczalną miłość do analogów, która teraz - paradoksalnie - stanowi jeden z filarów nowoczesności Anglików.
"Starożytność" sprzętu Portishead rodzi też inne niebezpieczeństwa. Podczas przygotowań do występu grupy w stacji telewizyjnej BBC, elektryk montujący ich "zabawki" stwierdził, "że są one w 70 procentach śmiercionośne" i nie bierze odpowiedzialności za życie muzyków...
Grupa ignoruje ostrzeżenia tak samo jak wszelkie cyfrowe udogodnienia. Do tego posuwają się coraz dalej w wymyślaniu technik nie mających nic wspólnego z hi-fi. Mam na myśli nagrywanie wokali Beth z gitarowego wzmacniacza lampowego, czy umieszczanie na płycie, bez żadnego masteringu, linii przez nią śpiewanych prosto z taśmy demo. Jak tłumaczy GB: "Wolę beznadziejnie brzmiący wokal, który jednak niesie w sobie emocje, niż taki, który jest perfekcyjnie zrealizowany, ale za to zupełnie bezduszny". A awersję Portishead do sprzętu opatrzonego etykietą "digital" kwituje następująco: "Nie nienawidzimy instrumentów cyfrowych. Chodzi raczej o "cyfrowe myślenie", polegające na dążeniu do idealnie czystego dźwięku, który po drodze traci duszę". Cóż, mały ale wiele tłumaczący wykład filozofii lo-fi.
Symfoniczny Portishead
Wydawać by się mogło, że studyjny charakter grupy i głęboka, wielofazowa obróbka, jakiej były poddane jej nagrania, uniemożliwi Portishead występy na żywo. Tak się jednak nie stało. Grupa - co jest naprawdę niezwykłe - całkiem sprawnie radzi sobie podczas koncertów. Jej numery nabierają innego wymiaru, nie tracąc jednak nic ze swojej sennej, niepokojącej atmosfery. Kolejnym wyzwaniem postawionym sobie przez zespół, stało się możliwie jak najbardziej wierne odtworzenie numerów znanych z płyt bez posiłkowania się studyjną technologią. Jednak mimo wszystko filmowych, symfonicznych dźwięków nie da się idealnie odtworzyć przy użyciu syntezatorów. Zespól jednak poradził sobie i z tym problemem. Zamiast oczywistego rozwiązania, jakim było użycie samplera (cyfra!), czy ciągnięcia ze sobą w trasę całej orkiestry, Geoff na scenie staje za gramofonami i gra wykorzystywane w numerach "próbki" prosto z płyt!
Z czasem jednak coraz poważniej zastanawiano się nad występem z towarzyszeniem orkiestry. W końcu postanowiono zorganizować taki koncert w Nowojorskim Roseland Ballroom. Zespół miał do czynienia z wynajętą z filharmonii ekipą już przy nagrywaniu "Portishead". Zamiast samplować filmowe soundtracki, zgodnie z przyjętym założeniem Barrow nagrywał zaproszoną do studia orkiestrę i wykorzystywał ten "ręcznie wprowadzony" materiał samplując wybrane fragmenty.
Zadanie przygotowania aranżacji Barrow pozostawił Adrianowi Utley, jako, że ten drugi ma za sobą klasyczne przygotowanie muzyczne. Jednak nie obyło się bez pomocy profesjonalisty zajmującego się orkiestracją, by "wokół" nagrań Portishead rozpisać smyczki i sekcję instrumentów dętych. Przygotowanie "symfonicznych" aranżacji nie należało do zadań łatwych. A to okazało się że pomysły Utley'a wykraczają poza skalę osiągalną dla poszczególnych instrumentów, a to pewnych rzeczy nie udało się przenieść na zapis nutowy, i trzeba było orkiestrze po prostu "ręcznie" tłumaczyć. Gęste brzmienie koncertowej wersji "Stranglers" to 16 skrzypiec grających jednocześnie teoretycznie jeden dźwięk, ale cały efekt polega na zmianach jego wysokości. Nie potrafiąc ująć tego na papierze, pozostało powiedzieć muzykom: "zagrajcie taki "gęsty", wysoki dźwięk, jak w horrorach...". Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że sześcioosobowa sekcja dęta grała próby z Portishead jeszcze przed wyjazdem do Nowego Jorku, gdzie dołączyła trzydziestoosobowa sekcja instrumentów smyczkowych. Dlatego w miejscach, gdzie miały być docelowo smyczki, na próbach z "dęciakami" była cisza, co brzmiało dość dziwacznie. Barrow i Gibbons niepewni końcowego rezultatu, byli mocno zestresowani powodzeniem całego przedsięwzięcia. Jednak pomimo dalszych kłopotów z nagłośnieniem całości, czy późniejszą studyjną obróbką zarejestrowanego podczas koncertu materiału, wszystko wyszło doskonale. Świadczy o tym płyta z materiałem zarejestrowanym podczas koncertu w Roseland Ballroom.
W tym wszystkim najbardziej interesuje mnie sprawa, jakie będą kolejne posunięcia Portishead. Zgodnie bowiem z dotychczasową logiką, grupa powinna zrezygnować zupełnie z elektroniki i wyemigrować w lata 60. Z drugiej jednak strony brzmienie ekipy Geoff'a Barrow'a polega na manipulacji dźwiękiem przy użyciu samplera. Portishead może zatem popaść w schizofrenię, albo tajemniczo zniknąć, dokładnie tak jak zespól pojawił się parę lat temu...
Marcin Bogacz
Cytaty pochodzą z "The Mix", "Future Music" i "Rolling Stone"
(Mocno niekompletna) lista sprzętu Portishead
Syntezatory i organy:
Leslie rotary speaker organ
MiniMoog
Arp 2600
Fender Rhodes
Neutron Phaser
Solina strings
Hammond
Gitary:
Fender Jaguar
Fender Telecaster
Gibson ES-335
Efekty:
Electro-Harmonix Big Muff
Roland Space Echo
Hughes & Kettner Tube Rotosphere
Wzmacniacze gitarowe:
Fender Champ
Ampeg Reverb Rocket
Copyright bogacz.pl