XXX lat niemieckiej energetyki: 1968-1998

Nie, nie ma obaw - "Techno Party" nie zmienia profilu wydawniczego. Tak się składa, że w języku niemieckim elektrownia to Kraftwerk. Teraz już wszystko jasne... Jeśli jednak nadal nie wiecie o co chodzi, to po przeczytaniu tego artykułu wszystko się wyjaśni. A co? A to, że synth-pop, techno, house czy industrial nie zostały "wynalezione" w Detroit, Chicago, czy Sheffield, tylko w Düsseldorfie. I nie w latach 90. ani 80., ale na długo wcześniej, zanim wielu z Was słuchało świadomie jakiejkolwiek muzyki.

In Düsseldorf am Rhein klingt es bald...

Taki enigmatyczny napis znajdował się na okładce płyty "Ralf and Florian" z 1973 roku. Oznacza: "W Düsseldorfie na Renem wkrótce zabrzmi...". Zabrzmi i to jeszcze jak! Ale zanim tak się stanie, panowie z tego przemysłowego miasta mają przed sobą kilka lat wspólnych muzycznych poszukiwań. A oto jak wygląda "prehistoria" Kraftwerku.

Dwaj główni bohaterowie naszej historii - Ralf Hütter i Florian Schneider poznali się w połowie lat sześćdziesiątych na Akademii Sztuk Pięknych w Remschied. Naukę muzyki (a w szczególności improwizacji) kontynuowali następnie w konserwatorium w Düsseldorfie. Młodzieńcy pochodzący z tzw. "dobrych domów" nie poszli w ślady rodziców, przyjmując bardziej "rozrywkowy" styl życia. Kończąc szkołę - najpierw Ralf, a potem także Florian - przystąpili do grupy Organisation. Zespół ten grał dosyć luźną formalnie, improwizowaną muzykę. Takie granie będące wypadkową free-jazzu i rocka miało wówczas grupę zwolenników. Tym, co różniło Organisation od podobnych sobie zespołów, były wschodnie akcenty w ich muzyce. Grupa wydała w 1970 roku album "Tone Float". Ralf grał na organach, Florian na skrzypcach i flecie. Do tego sekcja rytmiczna i Herr Hammoudi za mikrofonem. Płyta ta została potem wznowiona pod nazwą "Kraftwerk", ale nie ma wiele wspólnego z późniejszymi nagraniami grupy. Improwizowana, dziwnie brzmiąca muzyka, przypominająca wczesny Pink Floyd - nie polecam, tylko dla ortodyksyjnych fanów. Po wydaniu "Tone Float" interesująca nas dwójka rozstała się z Organizacją. Szukając własnego brzmienia i muzycznej tożsamości, panowie postanowili założyć własny zespół. Tak powstał Kraftwerk.

Warunki w jakich dorastali Ralf i Florian, były dość specyficzne. Niemcy po II wojne światowej uległy kulturowej degeneracji. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte, to okres postępującej amerykanizacji. Młodzi Niemcy - tzw. "pokolenie bez ojców" - pozbawieni rodzimych wzorców, ulegli fascynacji anglo-amerykańską pop kulturą. Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych nieliczni, którzy odrzucili rock'n'rolla i hamburgery, zaczęli szukać własnej tożsamości. Takie zespoły jak Can, Tangerine Dream, Cluster czy Amon Düül II, startując w tym samym czasie co Kaftwerk, podobnie jak oni eksperymentowały z elektroniką, mając za sobą klasyczne wykształcenie muzyczne i niechęć do wzorców zza Atlantyku. Tutaj podobieństwa się jednak kończą, nie istniała wtedy bowiem żadna niemiecka scena niezależna, każdy wykonawca działał w izolacji od pozostałych (Kraftwerk w Düsseldorfie, Tangerine Dream w Berlinie Zachodnim, Can w Kolonii, itd.) i tworzył własną wizję muzyki.

Chcąc wypełnić zaistniałą pustkę Kraftwerk sięgnął po inspirację tam, gdzie niemieckojęzyczna kultura zakończyła swój rozwój, stłumiona przez nazizm. Manifesty dadaistów z Cabaret Voltaire, wyrażające sprzeciw wobec konserwatyzmu i degradacji ludzkości, stanowiły dobry punkt wyjścia. Zwłaszcza, że postulowały transfer idei raczej poprzez dźwięki niż słowa. Te ostatnie dadaiści składali w wielojęzykowe kolaże, co miało być wyrazem likwidacji barier społecznych i rasowych. Wszystko to znalazło się później w przekazie Kraftwerku. Podobną rolę odegrała filozofia Bauhausu, mówiąca o potrzebie złączenia sztuki i techniki w jedność. Jak stwierdził potem Ralf w jednym z wywiadów: "Jesteśmy kimś w rodzaju muzycznych robotników - duch Bauhausu zamknięty w elektronicznych brzmieniach". Również prace włoskich i rosyjskich futurystów wywarły duży wpływ na późniejszy image zespołu. Choć ich futuryzm miał bardziej niemieckie, trochę nostalgiczne zabarwienie, był jakby muzycznym odzwierciedleniem filmów Fritza Langa. Widzieliście może "Metropolis"?

Na polu muzyki niemieckiej te idee zaistniały jeszcze przed Kraftwerkiem czy Can. Karlheinz Stockhausen - jedna z największych postaci świata muzyki XX wieku, należał do pierwszych kompozytorów, którzy zaczęli eksperymentować z elektroniką i stosować zdecydowanie nie mające nic wspólnego z muzyką przedmioty jak instrumenty. Był też jednym z pierwszych powojennych artystów, postulujących potrzebę odzyskania niemieckiej tożsamości kulturowej. "Zbuntowana młodzież" w osobach Ralfa i Floriana, uznała jednak, iż czas dla muzyki poważnej czy konkretnej już się skończył. Przyszła pora by "zamieszać" na podwórku muzyki popularnej.

Kraftwerk do czasów house/techno nie wydawał się być zainspirowany współczesną sobie muzyką. W 1975 roku zapytany o innych twórców wykorzystujących syntezatory Ralf pogardliwie stwierdził, iż ludzie pokroju Ricka Wakemana nie tworzą muzyki elektronicznej, a to co robią, to raczej "cyrkowe triki na syntezatorze". Zapytany więc o wykonawców, których Kraftwerk "kocha, lubi, szanuje", wymienił (ha! "flaszka" dla tego, kto zgadnie!): The Kinks, MC5, The Stooges i The Ramones. Poza? Raczej upodobanie dla prostoty przekazu.

Wróćmy do roku 1970. R&F wynajęli w centrum Düsseldorfu 60. metrowy lokal z myślą o zorganizowaniu tam studia nagraniowego. Miejsce to, potem nazwane przez muzyków Kling Klang, pełniło niezwykle ważną rolę w dalszych poczynaniach grupy. Kraftwerk powiększył się o Klausa Dingera i Thomasa Hohmana. W tym składzie zespół dokonał pierwszych nagrań, które ukazały się na wydanej przez Philipsa płycie, zatytułowanej "Kraftwerk 1". Gdy odszedł Hohman, zastąpił go Michael Rother. Na krótko w zespole pojawił się Eberhardt Krahneman, wreszcie grupę opuścił... Ralf Hütter. W tym momencie niewiele brakowało, aby już więcej nigdy nie usłyszano o Kraftwerku. Dalsze nagrania grupy jako tria: Schneider, Rother i Dinger nie zostały nigdy zrealizowane, jako że dwaj ostatni panowie opuścili Floriana i założyli własny zespół Neu! Mimo nazwy, grupa ta nie stała się tak nowatorska jak Kraftwerk, miała jednak swój wkład w późniejszy rozwój new wave. Ralf ponownie nawiązał kontakt z Florianem, razem nagrali album zatytułowany ekstrawagancko "Kraftwerk 2".

Te dwie pierwsze płyty, mimo sporych braków, były już przedsmakiem dojrzałego Kraftwerku. Bardziej elektryczna niż elektroniczna, instrumentalna muzyka, choć jeszcze niezbyt precyzyjna i zdyscyplinowana, wskazywała kierunek w jakim zamierzała ewoluować grupa.

W tym czasie zaczęto określać takie zespoły jak Amon Düül II, Kraftwerk, Cluster, Can, czy Neu! wspólnym mianem Krautrock. Łączyła je odmienność od rocka brytyjskiego i amerykańskiego. Jednak Kraftwerk zaczynał się już oddalać od rocka - zwłaszcza w jego progresywno-improwizowanej formie. "Kraftwerk 2" nie zawierał już praktycznie zwykłej perkusji, zastąpionej automatem zrobionym przez Floriana. Brzmienie "jedynki" i "dwójki" też stanowiło nowość, co było m. in. zasługą producenta - Condrada "Conny" Planka (później realizował też Can czy DAF). Technologiczne podejście do muzyki widoczne jest w najlepszych punktach obydwu płyt, odpowiednio: "Ruckzuck" i "Klingklang". Gdyby jeszcze Florian dał sobie spokój z fletem... Druga płyta nie będąc wcale gorszą od poprzedniczki, nie sprzedawała się najlepiej. Problem polegał na tym, że obydwa albumy miały niemal identyczne, pop-artowe okładki przedstawiające pachołki drogowe. "Kraftwerk 1" ozdobiono czerwonym, a "Kraftwerk 2" - zielonym. Myślę, że taki pomysł sprawdziłby się obecnie. Jednak w roku 1972 ludzie myśleli, że "zielony" to reedycja "czerwonego". Do tego doszedł jeszcze plakat reklamujący koncerty grupy, przedstawiający mocno perwersyjne zdjęcie nagiej kobiety "siedzącej" na rzeczonym pachołku. Generalnie, już w początkach kariery duet pokazał swoje ekscentryczne, ponadczasowe i przy tym bardzo niemieckie poczucie smaku i... humoru.

Kłopoty z okładką "dwójki" sprawiły, że kolejna płyta została wydana nie pod nazwą "Kraftwerk", a jako "Ralf and Florian". Kołpak na okładce jest już malutki, a pod nim znajduje się zdjęcie naiwnie uśmiechniętych R & F. Naiwność ta jest pozorna. Panowie zdawali się już bowiem wiedzieć jak ma wyglądać ich przyszła muzyka. Na płycie mniej jest eksperymentu, większy nacisk położono na melodię, wygładzona została rockowa zadziorność pierwszych płyt. "Kristallo" pokazywał, w jakim kierunku pójdą rytmiczne poszukiwania grupy. Takie nagrania, jak "Heimatklange", czy "Ananas Symphonie" to jak gdyby muzyczne obrazy. Można zaryzykować twierdzenie, że "Ralf And Florian" w dużej części proponował to, co później określano jako ambient. "Tongebirge" to już na szczęście ostatnie nagranie grupy, w którym Florian katuje flet... W kończącym album "Ananas Symphonie" pojawił się "wokal". Znak firmowy grupy z następnych płyt - głos ludzki przetworzony przez vocoder tak, by imitował "śpiew robota", powtarza kilkukrotnie tytuł utworu. Vocoder, wynaleziony w latach trzydziestych naszego stulecia, początkowo służył wojskom alianckim do szyfrowania rozmów telefonicznych. Kraftwerk odkrył dla niego bardziej pokojowe zastosowanie.

Zespół znalazł się już bardzo blisko wypracowania swojego stylu, który tak znacząco zmienił oblicze muzyki (mniej lub bardziej) popularnej końca XX wieku i dał wzór rzeszom naśladowców. Synthpop/new romantic, industrial/new wave. House/techno będzie trzecią rzeszą...


Wir fahren fahren fahren auf der Autobahn
Vor uns liegt ein weites Tal
Die Sonne scheint mit Glitzerstrahl
("Autobahn", 1974)

Po ukazaniu się "Ralf and Florian", Kraftwerk powrócił do pierwotnej nazwy i stał się znowu kwartetem. Nowymi członkami grupy zostali Wolfgang Flür (początkowo elektryczne skrzypce, potem perkusja, syntezatory) i Klaus Roeder (perkusja), zastąpiony następnie przez Karla Bartosa. Ponadto z zespołem nawiązał wtedy wieloletnią współpracę Emil Schult - poeta, grafik i muzyk, który był współtwórcą image'u grupy, autorem wielu jej tekstów i większości okładek płyt. Faktyczynym mózgiem zespołu byli jednak Ralf i Florian. Obowiązujący podział ról był taki, że Ralf pisał muzykę, on też udzielał się wokalnie, natomiast Florian zajmował się sprzętem i tworzeniem nowych brzmień. Wszyscy pozostali uczestnicy "projektu Kraftwerk" realizowali ich koncepcje. Oprócz wymienionych trzech panów, z zespołem współpracowało wielu muzyków, grafików, techników i inżynierów. Głównym zadaniem Karla i Wolfganga stało się uzupełnianie podstawowej dwójki podczas koncertów, jako że dwie pary rąk okazały się niewystarczające do obsługi całego skomplikowanego instrumentarium. Brak równouprawnienia i współdecydowania o losach grupy doprowadził w późniejszym okresie do odejścia K i W z zespołu.

Zanim do tego doszło, panowie intensywnie koncertowali. Częste wyjazdy na koncerty w różnych częściach Niemiec stały się dla zespołu czymś naturalnym. Jazda samochodem i słuchanie muzyki podczas podróży podsunęły im pomysł odtworzenia podróży autostradą przy użyciu syntezatorów. Wtedy bowiem zespół nabył syntezator Mooga i był pod wrażeniem możliwości, jakie dawał ten instrument. Dzieło powstałe w wyniku tego niecodziennego pomysłu do dziś wzbudza podziw precyzją, z jaką panowie odtworzyli przy użyciu analogowego sprzętu odgłosy towarzyszące jeździe samochodem. Gdyby jednak ograniczyli się tylko do tego, byłby to niezwykły pokaz awangardowego kunsztu, znany dziś jednak jedynie garstce amatorów tego typu atrakcji. Jednak "Autobahn" - autostrada, bo tak nazywało się owo Coś, zawiera jeszcze super przebojową melodię i wokalizy skonstruowane przy użyciu vocodera, będące niesamowitym chórkiem "robotów". Jeśli jakiekolwiek nagranie można określić jako "hit nie z tej ziemi", to "Autobahn" był na pewno pierwszy. Płyta zatytyłowana identycznie jak jej główny utwór, zrobiła nieoczekiwaną furorę za oceanem. Chwytliwa melodyka kojarząca się Amerykanom z Beach Boys (!), w połączeniu z niesamowitym brzmieniem, spowodowała, że nieznana wcześniej grupa z Niemiec miała tam lepsze przyjęcie niż na rodzimym gruncie. Numer, zajmujący całą pierwszą stronę albumu i przez to trochę za długi jak na jankeski gust, został okrojony do wersji singlowej i zawędrował na amerykański Top 20. Był tam pierwszym utworem śpiewanym po niemiecku, a do tego przez "jodłujące roboty"! Przy okazji, Giorgio Moroder zainspirowany przebojowością "wydobytą" z syntezatorów wpadł wkrótce potem na pomysł, jak z Donny Summer uczynić królową disco...

Kraftwerk pokazał się w Stanach, prezentując już nowe oblicze, dalekie od hippiesowskiej przeszłości. Schludnie ubrani Niemcy (Panie, Panowie - wąskie nogawki!), z krótko przystrzyżonymi włosami daleko odbiegali swoim wyglądem od obowiązujących w 1974 roku standardów.

"Autobahn" to dźwiękowe elektroniczne obrazy, tworzące wyidealizowany obraz realnego świata. Określenie - wirtualna rzeczywistość - powstanie dużo później. Krytycy obwieścili światu powstanie powojennego materialistycznego romantyzmu niemieckiego. Ten bombastyczny żargon ktoś ujął prościej: "Gdyby Mozart zaprojektował Mercedesa, brzmiałoby to jak Kraftwerk". Nowoczesna technika spotykała się na płycie z niemiecką klasyką. Kończący album "Morgenspaziergang" to cicha i liryczna melodia.

Takie podejście do muzyki pojawiło się również trzy lata później, na płycie "Trans Europe Express". Wcześniej jednak zespół dokonał nagrania albumu "Radioactivity". Został on wydany równocześnie w dwóch wersjach językowych: angielskiej i niemieckiej. Manewr ten zespół od tej pory powtarzał na kolejnych płytach. Tu mała uwaga - używam angielskich nazw nagrań i albumów, jednak polecam niemieckie wersje językowe. Te powstawały zawsze jako pierwsze i dopiero potem były tłumaczone. Niemiecki z resztą w naturalny sposób lepiej współistnieje z muzyką Kraftwerku.

"Radioactivity" dotyczył w całości jednego tematu: były to... fale radiowe i promieniowanie. Od eksperymentalnego "Geiger counter", poprzez prawie przebojowe "Radioactivity" i "Radioland", po zamykający płytę, romantyczny "Ohm sweet Ohm", zespół oddaje hołd niewidzialnym nośnikom energii i informacji. To dobra płyta, stanowiąca krok do przodu w kierunku krystalizacji brzmienia i struktury rytmicznej muzyki grupy. Nie została jednak przyjęta ze zrozumieniem. Problem w tym, że energia nuklearna była wtedy postrzegana raczej w kontekście zimnej wojny, niż siły posłusznej człowiekowi. Uznano, że Niemcy posunęli się za daleko, zwłaszcza żartując z najbardziej zabójczego wynalazku ludzkości:

Radioactivity
Is in the air for you and me
Radioactivity
Discovered by Madame Curie.

Wiele starań kosztowało potem panów z Düsseldorfu zdjęcie z siebie tego zarzutu.

Dalsze dwa lata pracy zaowocowały wspomnianym już albumem "Trans Europe Express". Znowu mamy do czynienia z koncepcją znaną z "Autobahn". Tym razem jest to podróż pociągiem przez Europę bez granic (w czasach, gdy daleko było jeszcze do zjednoczenia Niemiec, pomysł "bezkresnej Europy" był doprawdy wizjonerstwem). Wierne odtworzenie rytmu pędzącego pociągu, stukot stalowych kół, zgrzyt wagonów i w końcu odgłos hamowania na końcowej stacji. Do tego cokolwiek podniosła melodyka.

Romantyczny akcent znalazł się i tym razem - klasyczne europejskie korzenie mamy w mrocznym "Frantz Schubert".

Mimo wtórności wobec swego poprzedniego pomysłu, Kraftwerk osiągnął mistrzostwo świata w kilku dyscyplinach. Tak bowiem powstał industrial i trance, a do tego pierwsi amerykańscy DJ-e miksując nagrania disco z "Metal to Metal", wsiedli do ekspresu jadącego wprost do Chicago i Detroit (tym razem próbka bombastycznego stylu autora). Syntetycznie wygenerowany, stukoczący pociąg stanowił kamień milowy muzyki - było nie było - rozrywkowej.

Jedynym elementem wspólnym "dziedzictwa" zespołu pozostało elektroniczne instrumentarium i mutujący później w różnych odmianach trance. Od synthpopu, nowego romantyzmu, poprzez industrial i ambient, po rap, house i techno. Myślę, że tak różnorodnym muzycznym oddziaływaniem w tym stuleciu mogą poszczycić się tylko The Beatles. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na znaczący fakt. Otóż czwórka z Liverpoolu swoje muzyczne korzenie wywodziła z rhytm'n'bluesa i rock'n'rolla - stylów ewidentnie "czarnych", czy jak kto woli "afro-amerykańskich". Natomiast muzyka dwójki (w porywach do czwórki) z Düsseldorfu praktycznie nie wywodzi się z żadnego wcześniej istniejącego stylu, natomiast sama zainspirowała większość nurtów granych przez dzisiejszą kolorową społeczność Ameryki. Owszem, wiadomo kim są James Brown, George Clinton czy Grandmaster Flash, jednak wpływu Niemców i tak nie da się przecenić. To samo twierdzą choćby Afrika Bambataa, Derrick May czy Juan Atkins.

Wspomniany "ojciec chrzestny" soulu i rapu - James Brown, śpiewał "Say it loud: I'm black and I'm proud". Gdyby nie wrodzona skromność i niechęć do podziałów rasowych, R&F mogliby spokojnie zastąpić czerń bielą.

A jeśli chodzi o hipnotyczność "TEE" to, jak mówił Ralf: "Duch maszyn zawsze był w naszej muzyce. Trans wyraża się w powtórzeniach, każdy szuka transu w życiu, w seksie, w emocjach, w czymkolwiek, ...a maszyny produkują absolutnie perfekcyjny trans".

Dla kolorowej młodzieży amerykańskiej, nastawionej obojętnie lub wrogo do "wybielonego" rock'n'rolla i rocka, nasi bohaterowie ze swoją syntetyczną muzyką jawili się nie jako Europejczycy, ale kosmici nie wiadomo skąd. Zamiast podróży (trip) w zaświaty przy pomocy LSD, proponowali podróż samochodem albo pociągiem w sposób o wiele bardziej odjechany. Nagle okazało się, że muzyka może zrobić więcej dla usuwania barier rasowych niż Martin Luter King. W ciągu następnych lat młodzież amerykańskich metropolii z uwagą śledziła kolejne poczynania Kraftwerku i łatwo zauważyć co z tego wynikło.


Wir sind auf Alles programmiert
Und was du willst wird ausgefuehrt
Wir sind die Roboter
("Die Roboter", 1977)

W roku 1977 Kraftwerk wydał album - "The Man Machine". Jak sugeruje nazwa - tematyką tym razem stały się relacje między ludźmi a światem maszyn, jest to album poświęcony dominującej roli technologii i techniki w dzisiejszym świecie.

Wydanie "The Man Machine" wzbudziło znowu kontrowersje wokół zespołu. Tym razem chodziło o nowy image, jaki prezentowali panowie na okładce płyty. Czerwone koszule, wąskie czarne krawaty, krótko ostrzyżone włosy. Faszyści - mówili niektórzy. Innym wygląd zespołu w połączeniu z rosyjskim tłumaczeniem tytułu płyty na okładce kojarzył się z komunizmem. Taka "totalitarna" interpretacja nowego oblicza Kraftwerku przez niektórych recenzentów stała w oczywistej sprzeczności z przekazem płyty. Grupa prezentuje obraz świata maszyn, od którego jesteśmy już całkowicie uzależnieni, tak, że sami upodabniamy się do maszyn - robotów. "My nie gramy na instrumentach. My współpracujemy z naszymi maszynami i razem z nimi tworzymy muzykę".

W tym okresie syntezatory były już względnie dostępne, grup eksperymentujących z elektroniką przybywało. Kraftwerk poza brzmieniem "produkował" także urocze melodie - wręcz piosenki, i kładł duży nacisk na rytmiczność swojej muzyki. Niewiele jest na gruncie "inteligentnego" popu czy też "niezależnej muzyki tanecznej" tak melodyjnych utworów, jak "The Model" czy "Neon Lights".

"Nowy" Kraftwerk jednak bezkompromisowo akcentował cybernetyczny charakter swojej muzyki: "Instrumenty, których używamy potrafią grać same. Zmechanizowaliśmy większość naszego wyposażenia, tak że teraz jest to rodzaj muzyki z taśmy produkcyjnej. Możemy włączyć wszystko i pozostawić, grające bez naszego udziału. Uwolniliśmy się od wielu niepotrzebnych czynności. Nasza rola sprowadza się do funkcji inżynierów kontrolujących linię produkcyjną. Ingerujemy w to co się dzieje tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Nie tracimy czasu na rutynowe czynności, takie jak próby. To najgorsza rzecz, jaką moglibyśmy robić. Zapis nutowy muzyki, próby, ćwiczenia - wszystko to stało się zbędne wraz z zastosowaniem na szerszą skalę zapisu dźwięku na winylu. Granie w identyczny sposób tych samych utworów dziś, jutro i pojutrze to kompletne gówno. Problem został rozwiązany wraz z powstaniem magnetofonów. To co zostało raz nagrane, odtwarzają one identycznie za każdym razem nieskończoną ilość razy. Kolesie grający w filharmoniach tracą swój czas oraz pieniądze podatników zamiast robić coś pożytecznego. My zmechanizowaliśmy wszystko, po to by mieć czas na robienie innych rzeczy. Tak, zrobiliśmy nawet mechaniczne reprodukcje samych siebie. Naszym marzeniem jest granie koncertów w kilku miejscach jednocześnie. Gdy gramy na koncertach, nigdy nie robimy tego jednakowo, podstawowe sekwencje są zaprogramowane, resztę robimy na żywo, w zależności od nastroju i reakcji publiczności. Wyjątkiem jest tylko "The Robots".

Roboty stały się znakiem firmowym grupy. Od tego momentu członkowie Kraftwerku nie pozwalają się fotografować i nie udzielają jakichkolwiek informacji o swoim życiu prywatnym. Na zdjęciach widnieją sobowtóry członków zespołu, sugerujących, że każdego człowieka można będzie zastąpić automatem. Na konferencjach prasowych i prezentacjach promocyjnych "The Man Machine", przed dziennikarzami sadzano cztery manekiny. Zespół kręcił się gdzieś w pobliżu w czarnych koszulach i czerwonych krawatach, dla odróżnienia od "prawdziwego" Kraftwerku. Wszystko to miało ilustrować pogląd o szczególnej relacji ludzi i maszyn. Skoro instrumenty są muzykami, a ludzie tylko inżynierami obsługującymi "grające maszyny", to te ostatnie pełnią bardziej ludzką rolę...
Jednocześnie jednak proste, często wręcz infantylne teksty utworów sugerują ironię ukrytą za futurystycznym przesłaniem.

Album stał się ogromnym sukcesem, a zespół miał już utrwalony status najbardziej nowoczesnej grupy świata. David Bowie, dla którego bycie najnowocześniejszym przez wiele lat stanowiło priorytet, pojechał w 1975 roku do Niemiec i błagał (tak mówią...) Kraftwerk o współpracę. Panowie grzecznie odmówili, jednak łaskawie wymienili Bowiego w "Trans Europe Express". Kilka lat później niejaki Michael Jackson nalegał o współpracę, chcąc zaadaptować do swoich potrzeb aurę "The Man Machine". Ralf wspominał, że obsesja 19-letniego Jacksona na punkcie robotów była "bardzo kraftwerkowska"... Jednak to co udało się "Jacko" z Rayem Charlsem, Jaggerem, Dylanem, McCartneyem itd., z Niemcami nie przeszło. Udowodnili w ten sposób konsekwentne anty-gwiazdorstwo, ciągłą realizację raz przyjętej postawy "inżynierów dźwięku" zajętych pracą przy linii technologicznej, której efektem jest nowoczesne "tworzywo" muzyczne dla nowoczesnego człowieka, a nie sława czy pieniądze.

Jeżeli nawet jest w tym jednak coś... socjalistycznego, to bardziej w wydaniu Majakowskiego niż Włodzimierza Ilicza.

Muzyka z albumu broni się sama, niezależnie od tego, jak traktować klimat stworzony wokół niej przez zespół. Czystość melodii i techniczny perfekcjonizm, powodują że płyta ta w 1998 roku nadal brzmi świeżo. Znowu zacytuję Ralfa: "Nasze podejście do muzyki jest naukowe, a zarazem symfoniczne. I choć nasze płyty są tłoczone w dużych nakładach i sprzedawane w supermarketach, Kraftwerk może nadal istnieć, choćby zniknęły wszystkie supermarkety".

Naiwne często teksty utworów, mające ilustrować "myślenie" maszyn, nie śmieszą wcale z dzisiejszej perspektywy. Funkcjonują na tej samej zasadzie, co filmy Fritza Langa. Retro-futuryzm...

Po ukazaniu się albumu i wygaśnięciu wrzawy wokół "cybernetycznych rewelacji" zespołu, Kraftwerk zamknął się w studiu Kling Klang na trzy lata, nie udzielając wywiadów, nie odpowiadając na zaproszenia, nie grając koncertów. Taka sytuacja powtarzała się po wydaniu kolejnych albumów, stale wzbudzając niepokój fanów grupy.

Panowie wielokrotnie stwierdzali, że "poświęcają miesiąc na konstruowanie brzmień i pięć minut na akordy". Miało to oznaczać, że niewielką wagę przywiązują do pisania nowych utworów, jeżeli nie ma nowej technologii, którą można by "rozgryźć". Zbliżały się lata osiemdziesiąte, kiedy elektronika użytkowa stała się ogólnie dostępna. Skoro więc "każdy" może mieć taki sprzęt jak Kraftwerk, to po co wydawać nowe płyty? (Nie strasz, nie strasz... Jeszcze trochę...)

Po trzech latach ukazał się "Computer World". Tak jak "Trans Europe Express" można uznać za kontynuację pomysłu z "Autobahn", tak najnowszy album był przedłużeniem wątku z "The Man Machine". Motyw maszyn zostaje tu ograniczony do komputerów. Wybór tematu spowodował, że jest to najbardziej wizjonerska z płyt zespołu. I chyba najdoskonalsza technicznie. Faktycznie słychać tu dbałość o każdy dźwięk. Trudno się dziwić, że ta płyta jest cytowana przez wiele dzisiejszych znakomitości jako główne źródło inspiracji.

Jak zwykle jest tu ultra-nowocześnie ("Numbers"), jak i lirycznie ("Computer Love"). Teksty jeszcze bardziej lakoniczne niż na poprzedniej płycie zawierają kilka doskonałych momentów, jak np. "I program my home computer. Beam myself into the future". Był rok 1981. Elektronika i komputery, jak pokazywał "Computer World", miały pełnić główną rolę w postępie. "Elektronika jest ponad narodami i kolorami. Mówi językiem, który każdy może zrozumieć. Wyraża więcej niż historie opowiadane przez większość konwencjonalnych piosenek. Dzięki elektronice wszystko jest możliwe, jedynym ograniczeniem jest sam kompozytor."

Tyle Ralf, choć warto przytoczyć inną jeszcze jego wypowiedź: "Nie wolno nam było grać w Niemczech Wschodnich. Według mnie powodem było to, że używaliśmy techniki inaczej niż oni. Tam też stosowano elektronikę, magnetofony, radio czy kamery, ale do kontrolowania społeczeństwa. Używali elektroniki do chronienia władzy przed własnym narodem. Dziwaczne, bardzo orwellowskie. No i nie mogliśmy tam zagrać. Ale zagraliśmy w Polsce dla "Solidarności", i stało się to okazją do pokazania wywrotowego charakteru elektroniki, która jest nieposkromiona". Przy okazji: Kraftwerk zagrał koncerty w siedmiu polskich miastach w sierpniu 1981 roku.

W międzyczasie kolejni artyści słuchając nagrań Kraftwerku, znajdowali w nich coś dla siebie, i tak powstawały kolejne style... Afrika Bambaataa - jak sugerował tytuł jednego z jego hitów - "Looking for the perfect Beat" - potrzebował jeszcze tego specjalnego rytmu aby pchnąć naprzód rap i stworzyć podwaliny pod electro i hip-hop. No i w końcu znalazł: "Planet Rock", wyprodukowany w 1981 roku przez Arthura Backera, nakładał linię melodyczną z "Trans Europe Express" na rytm z "Numbers". A to, że więcej było w tym Kraftwerku niż Bambaaty i sprawa zakończyła się w sądzie, to już zupełnie inna historia.


Es wird immer weitergehen
Musik als Träger von Ideen
("Techno Pop", 1986)

Po "Computer World" i towarzyszącej płycie światowej trasie koncertowej zespół ponownie zniknął. Coraz rzadziej grupa (a zazwyczaj jedynie Ralf) dawała się namówić na wywiad. A jeśli już, to rozmowa najchętniej dotyczyła... rowerów.

Zespół, zmęczony koncertami poszukiwał takiej formy czynnego wypoczynku, która licowałaby z ich futurystycznym image'em. Kolarstwo pasowało najlepiej. Z jednej strony bowiem troska o środowisko naturalne zaczynała współistnieć z najbardziej nowatorskimi dziedzinami nauki, z drugiej zaś nowoczesne rowery budowano w oparciu o najnowsze technologie. Panowie zaczęli pojawiać się także poza Kling Klang, pedałując zawzięcie w całkowicie czarnych kombinezonach. Stąd też pomysł kolejnej muzycznej podróży w przyszłość. Tym razem inspiracją stały się odgłosy wydawane przez rower i zmęczony oddech kolarza. Tak powstał temat dla wyścigu "Tour De France". Ralf, najbardziej zafascynowany jazdą na rowerze, miał w okresie nagrywania tego utworu poważny wypadek. Odzyskując przytomność po dwudniowej śpiączce najpierw zapytał gdzie jest jego rower. Kolarstwo do dzisiaj jest głównym hobby członków grupy, obok bywania w klubach i oczywiście "katowania" elektroniki. "Rowerowe" nagranie miało być częścią płyty "Technopop", jednak nigdy nie doszło do jej wydania. Zamiast tego "Tour De France" ukazało się w formie 12-calowego singla.

Następna płyta ujrzała światło dzienne w 1986 roku i została nie najlepiej przyjęta przez krytykę, oczekującą kontynuacji "Computer World". "Electric Cafe" - tak bowiem nazywa się ten krążek, nie był krokiem wstecz, jak twierdzą niektórzy. Jednak album ustępował poprzednim pod względem wizjonerstwa i szczególnej atmosfery, które czyniły z Kraftwerku zespół jedyny w swoim rodzaju. Nie ma już też przewodniego tematu łączącego wszystkie utwory. Płyta dzieli się na dwie części. Pierwsza to "odpowiedź" na rozwijającą się od początku lat 80. muzykę, wyraźnie będącą pod wpływem Kraftwerku: "music non-stop techno-pop". Zespół nie byłby sobą, gdyby reagując na nowe trendy w muzyce tanecznej, nie starał się być nieco ironiczny: "Boing boom tschak Boing... peng... boom... zong... tschak...". Druga część płyty, będąca jak gdyby przedłużeniem tematyki z "Computer Love" na nowe medium, jakim jest Internet. Takiego tematu można było się spodziewać, znając poprzednie albumy zespołu.

A jeśli chodzi o techno-pop... W latach 80. syntezatory, automaty perkusyjne, sekwencery i tym podobna elektronika stały się względnie tanie i powszechnie dostępne. Wykonawcy, których jedną z głównych inspiracji był "teutoński elektro-pop" stawali się coraz liczniejsi. I coraz lepsi. W pewnym momencie "prześcignęli" swoich protoplastów. W 1985 roku - jeszcze przed wydaniem "Electric Cafe" muzycy Kraftwerku zwrócili się do Francoisa Kevorkiana o wykonanie remiksów utworów, które właśnie tworzyli. Fakt niezwykły, biorąc pod uwagę poprzednią postawę zespołu. Do wydania tego materiału nie doszło, jednak w późniejszych latach ukazały się remiksy Kevorkiana takich utworów, jak "The Telephone Call", czy "Radioactivity".

Pomimo wspomnianych niedoskonałości "Electric Cafe" faktem jest, że zespół nadal doskonalił swoje brzmienie. Technologiczny perfekcjonizm płyty został doceniony w sposób wcześniej nie znany, który pojawił się wraz z upowszechnieniem się samplerów. Próbki z "Electric Cafe" wykorzystywali wszyscy. Nie ma chyba drugiej takiej płyty, którą by "przeorano" tak dokładnie, wybierając dla siebie a to bębny, a to padzik, a to coś dziwnego... Swoisty kanibalizm końca XX wieku. Oczywiście podobny "los" spotkał i poprzednie płyty zespołu, jako kopalnię brzmień i loopów. W tym też czasie zaczęły pojawiać się syntezatory wyposażone w presety brzmień, wśród których obok nazw takich jak "synth", "vibe", czy "acid", można było znaleźć też "kraftwerk".

"Mechaniczny wszechświat Kraftwerk był klonowany i kopiowany w Detroit, Brukseli, Mediolanie i Manchesterze. Był nawet "psychodelizowany" w delirium muzyki house. Nazywaj to jak chcesz: sci-fi music, techno-disco, cybernetic rock, ale nazwa, która najbardziej mi odpowiada to robot pop. Najlepiej oddaje nasz cel, jakim jest nieustanna praca nad stworzeniem perfekcyjnej piosenki dla plemion globalnej wioski".

Jest to wyznanie Ralfa, w którym przyznaje się on do zainspirowania innych własną twórczością. Ostatnie zdanie przybliża istotę muzyki Kraftwerku, jako że przy innej okazji R wspomina: "Przewidzieliśmy, że muzyka elektroniczna będzie następnym etapem muzyki popularnej - muzyki ludowej. Początkowo ludzie uznali to za szalone, przeintelektualizowane, itd. A przecież muzyką codzienności jest szum, samochody, maszyny...". Ta wypowiedź pozwala zrozumieć mieszankę prostoty, infantylizmu i liryzmu z wyszukaną technologią i futurystycznymi tematami. Kraftwerk widzi swoje dokonania jako współczesną muzykę ludową przemysłowych aglomeracji. Słuchając kolejnych płyt grupy, biorąc pod uwagę ten technologiczny folklor, poszczególne elementy przekazu Ralfa, Floriana & co można odczuć, jak Detroit, Chicago, czy Sheffield, jako przemysłowe molochy odpowiadają klimatem Düsseldorfowi. Nie dziwi więc popularność zespołu wśród młodzieży wszystkich tych miast.

Po wydaniu "Electric Cafe" zespół zajął się reorganizacją Kling Klang. "Linia produkcyjna" stała się w pełni cyfrowa, usunięto z niej analogowe komponenty. Gdy wszystko było gotowe Ralf wpadł na pomysł, aby na nowym sprzęcie zagrać "Autobahn". Jako że zespół nie zapisywał w żadnej formie swoich utworów ("choć znamy zapis nutowy, nie stosujemy go - nie nadaje się do naszej muzyki"), utwór został zgrany od zera. Potem przyszedł czas na kolejne nagrania. I tak powstał zbiór "odkurzonych" przebojów Kraftwerku wydanych razem w 1991 roku jako "The Mix".

Ralf i Florian podeszli do sprawy digitalizacji poważnie i pięć lat, które minęło od wydania "Electric Cafe" uznali za równie efektywne i pracowite jak poprzednie "pięciolatki". Pozostali muzycy nie podzielali jednak ich zdania. Karl Bartos i Wolfgang Flür odeszli z zespołu. Bartos otwarcie przyznawał, że był sfrustrowany nieustannym szlifowaniem starych numerów. Codzienne ślęczenie w studio nad materiałem, który znał od dawna na pamięć ostatecznie zniechęciło go do pozostawania w ekipie Kling Klang. Wolfgang przyznawał, że rozstanie z Kraftwerkiem było dla niego bardzo bolesne, jednak chęć realizacji własnych pomysłów stała się w końcu silniejsza.

Wracając do zawartości "The Mix" - nowe wersje przeważnie były ukłonem w stronę estetyki house, zwłaszcza jeśli chodzi o rytm. "Trance Europe Express" wydaje się jednak niewiele różnić od oryginału. Za to "Autobahn" po cyfrowym "face-liftingu" jest świetny! Do łask przywrócono z powodzeniem "Radioactivity". Z tą różnicą, że dodane jedno krótkie słowo zmieniło wymowę utworu: "Stop Radioactivity!" Zespół przywiązywał dużą wagę do wymazania niesławy związanej z mianem piewców energii nuklearnej. Wziął w tym okresie udział, obok m. in. U2, w koncercie organizowanym przez Greenpeace na rzecz zamknięcia przetwórni odpadów nuklearnych Sellafield.

Wybór utworów na "The Mix" w zasadzie pokrywa się z tym, co ogólnie uznaje się za Kraftwerk's greatest hits. Szkoda, że zabrakło "The Model" i "Neon Lights". Podsumowując, jest to niezła płyta. Warto ją polecić zwłaszcza tym, którzy jeszcze Kraftwerku nie znają. Starsi fani grupy często jednak narzekają, że spędzenie takiej ilości czasu nad odtworzeniem starych nagrań (podczas gdy ostateczny efekt tego zabiegu często trudno odróżnić od oryginału), było pomyłką. Cóż, może właśnie chodziło o udowodnienie możliwości technologii cyfrowej w tym zakresie. Nie pierwsza to i nie ostatnia "ekstrawagancja" zespołu. A przy okazji kolejny sukces komercyjny.

Lata dziewiędziesiąte przyniosły znowu całkowite milczenie zespołu. Fani obawiali się, że to już koniec historii grupy. W wielkim stylu wprowadzili elektronikę do muzyki popularnej, stanowili kod DNA nowoczesnej muzyki tanecznej, powielany i mutowany następnie w niezliczonych odmianach, zainspirowali swoim wyglądem i zachowaniem setki wykonawców - od Davida Bowie, Gary Newmana i Depeche Mode, po Front 242, Laibacha i Trumpets & Drums. Oni też zburzyli schemat, że rock jest dla ludzi inteligentnych i postępowych, a muzyka taneczna to domena półgłówków. I wyglądało jeszcze do niedawna, że pora na emeryturę...

The Chipsy Kings

Jak pisałem na początku, Ralf i Florian założyli jeszcze w 1970 roku swoje studio. Początkowo posiadali jedynie czterośladowy magnetofon Revoxa oraz taśmowe echo. Z czasem miejsce - nazwane przez muzyków Kling Klang - stawało się coraz lepiej wyposażone i zaczęło pełnić rolę czegoś więcej niż tylko studia nagraniowego. "Studio nazywamy elektronicznym ogrodem, jako że stale regeneruje się i rozwija. Obecnie jest już kompletnie modularne, tak, że możemy łatwo wymieniać poszczególne elementy. Z czasem całość została przetransformowana z techniki analogowej na cyfrową. Oczywiście nadal używamy starych analogowych instrumentów, zwłaszcza że technika cyfrowa jest często stosowana tylko do samplingu oryginalnych analogowych źródeł dźwięku. Zresztą dla nas najważniejszy jest sam dźwięk, a nie technika, przy pomocy której jest on uzyskany. Kling-Klang to po niemiecku dźwięk, zawsze byliśmy zafascynowani dźwiękiem." Tak opisuje "centrum dowodzenia" grupy Ralf.

W Kling Klang Kraftwerk wraz z współpracującymi z nimi inżynierami, technikami i grafikami opracowują każdy aspekt swego przekazu. Każdy dzień od ponad dwudziestu lat wygląda podobnie. Panowie spotykają się w studio o piątej po południu. Wspólnie jedzą, potem decydują, nad czym będą pracować, czy też może pójdą do klubu, bądź do kina. Zespół oczywiście nie wypowiada się na temat swojego stylu pracy. Zapytani wprost jak zabierają się do nagrywania, stwierdzili krótko: "naciskamy ten czerwony przycisk...".

Przez lata Kraftwerk zgromadził w Kling Klang pokaźne instrumentarium (7 ton sprzętu), które warto pobieżnie przedstawić. Zespół był bowiem prawdziwym pionierem także i w tej dziedzinie. Jak wspomina Ralf: "pierwsze syntezatory analogowe jakie miałem to masa gałek i suwaków oraz instrukcja obsługi nie mówiąca wiele ponad to: tu jest oscylator, to filtr... żadnych pre-programowanych brzmień, studnia możliwości. No więc kręcenie gałkami stało się naszym priorytetem. Potem sami robiliśmy sekwencery, bo te były dostępne tylko w ogromnych systemach modularnych Mooga. Wynajęci inżynierowie przerabiali istniejące automaty perkusyjne dostosowując je do naszych potrzeb". Te ostatnie wyglądały na zrobione z kubków po jogurcie, zaś do wykonania innych, prymitywnych z dzisiejszej perspektywy urządzeń, R & F musieli zatrudniać elektryków, elektroników i programistów. Ówczesne instrumenty elektroniczne (pierwsza połowa lat siedemdziesiątych) bardzo różniły się od dzisiejszego sprzętu. Produkowane bodajże jedynie w laboratoriach Bella i Mooga, kosztowały majątek i każdy z nich ważył kilkaset kilogramów. W późniejszym okresie wraz z większą dostępnością instrumentów i grubszym portfelem muzyków, nabywali oni markowy, seryjny sprzęt. Nadal jednak z uwagi na własne specyficzne potrzeby kupowali też urządzenia na indywidualne zamówienie. Realizowała je przeważnie firma Matten & Weichers z Bonn. Ścisłą współpracę Kraftwerk nawiązał z koncernem Doepfer. Rozpoczęła się ona od sekwencera MAQ 16/3, który firma rozwijała, konsultując kolejne usprawnienia systemu operacyjnego z Florianem Schneiderem. Miniaturowe keyboardy, na których Kraftwerk wykonuje na koncertach "Pocket Calculator" to także produkt Doepfera, podobnie jak MOGLI-MIDI glove - rękawica służąca do kontrolowania komend MIDI bez dotykania czegokolwiek. Współpraca ta jest korzystna dla obydwu stron, jako że Kraftwerk stanowi doskonałą reklamę dla niemieckiego koncernu. W 1996 roku w magazynie "Keys" ukazała się recenzja napisana przez Floriana, a dotycząca vocodera - nowego modułu systemu A-100. Na załączonej do magazynu płycie Florian zaprezentował możliwości tego urządzenia deklamując poemat (!) własnego autorstwa. "Podmiot liryczny" opisuje zalety systemu Doepfera kończąc wyliczankę korzyści płynących z jego posiadania podniosłym: " A-100 to the future!".

Inna firma współpracująca z grupą to - również niemieckie - Quasimidi. Jej ostatni produkt, syntezator Quasar, bywa reklamowany jako "Kraftwerk w pudełku".

Zespół używa też instrumentów i urządzeń "seryjnych". Ich pełna lista przypomina katalog dobrego dealera sprzętu elektronicznego połączony z "Historią syntezatorów od A do Z", więc nie ma sensu jej tu przytaczać. Jest tam wszystko od Minimooga po najnowszy hard- i software. Ciekawostką może być zastosowanie w niektórych nagraniach popularnej kiedyś na Zachodzie zabawki "mówiącej" w kilku językach - "Speak and Spell".

Meine Dammen und Herren ... Ladies and Gentlemen ... Heute Abend ... Aus Deutschland... Die Mensch Maschine ... Kraftwerk

Te słowa rozpoczynają każdy koncert zespołu od 18 lat. I nie jest to jedyny niezmienny element spektaklu, jaki panowie prezentują na scenie. Jeśli ktoś zobaczył Kraftwerk w - powiedzmy - 1981 roku, to koncerty z ostatnich lat nie będą dla niego zaskoczeniem (od czasów "Electric Cafe" przez 11 lat nie zagrali żadnego nowego utworu). Oczywiście nie znaczy to wcale, że nie warto zobaczyć "Mensch Maschine" w akcji. Generalnie idea występów polega na pokazaniu widzom tego, co panowie robią w studio. I to dosłownie: całe wyposażenie Kling Klang zostaje wymontowane i przeniesione na scenę. W Düsseldorfie zostają puste ściany. Tym, co różni z pewnością codzienną pracę muzyków od scenicznej wersji Kling Klang, jest oświetlenie i cztery duże ekrany wideo.

Zespół nie prezentuje jakiegoś "rockowego show". Raczej - jak można się było spodziewać - wyglądają oni na grupę mechaników obsługujących tony sprzętu. To co bardziej przyciąga uwagę, to filmy ilustrujące muzykę. Przez ekrany przewijają się teksty utworów, grafika komputerowa i - jak w przypadku "The Model" czy "Trans Europe Express" - czarno-białe sekwencje z pierwszej połowy obecnego stulecia. Światła na scenie dodają dynamiki "statycznym" poczynaniom zespołu. Szkoda, że po odejściu Wolfganga i Karla znikły ze sceny charakterystyczne czerwone neony w kształcie imion członków grupy. Ralf po lewej, Florian po prawej, pozostali dwaj muzycy w środku.

Koncert prawie zawsze rozpoczyna "Numbers". Potem zazwyczaj dominują utwory z "The Man Machine" i "Computerworld", zazwyczaj jest "Tour De France" - także z czarno-białym filmem ilustrującym ulubione wydarzenie sportowe zespołu. Jedynym numerem, który jest w pełni odtwarzany, a nie grany, to "The Robots". Skład grupy podwaja się w pewnym momencie. Obok czterech "ludzi-maszyn" na scenie pojawiają się cztery manekiny - "showroom dummies", zautomatyzowane replikami członków grupy. Światła stroboskopów powodują, że na scenie widać osiem jednakowych, poruszających się w rytm muzyki "cyborgów". Następnie ta bardziej ludzka czwórka opuszcza roboty, które do końca utworu "tańczą" w coraz bardziej opętańczym transie... Do najlepiej przyjmowanych punktów koncertu należy też "Pocket Calculator", wykonywany na miniaturowych keyboardach mających imitować kalkulatory. Przeważnie też Ralf stara się śpiewać fragmenty tekstu w języku "tubylców". Podczas polskich koncertów, jeśli dobrze pamiętam (wprawdzie byłem wtedy za mały na udział w takich imprezach, ale starsi koledzy nagrali...), szło to tak: "istem sobi operrator i mamui (mam mój?) kalkulator, dodawaju, odejmuju...".

Koniec koncertu wygląda zawsze tak samo: panowie schodzą ze sceny pojedynczo w pewnych odstępach czasu. Ostatni schodzi Ralf, mówi publiczności "dobranoc", muzyka gra jeszcze przez jakiś czas...

Koncerty były jedyną okazją do obejrzenia sprzętu grupy. Jedyne zdjęcie wnętrza studia w jego stacjonarnej wersji pochodzi z okładki "Ralf and Florian", a był to przecież 1973 rok. Kraftwerk od lat gra na żywo te same utwory. Jednak ulegały one modyfikacjom - tak zresztą, jak na "The Mix" - aranżacje nabrały bardziej techno/house'owego charakteru. Innym elementem, który różni wczesne występy Kraftwerk od tych z ostatnich lat jest sposób generowania muzyki przez zespół. Kiedyś - co dumnie podkreślał Ralf - całość była "produkowana" na żywo. Teraz wygląda na to, że choć nie ma mowy o użyciu playbacku, to większość działań grupy skupia się na sterowaniu sekwencerami. Dzięki temu mają czas na odrobinę "tańca". Dawniej drobna dekoncentracja mogła doprowadzić do zupełnego "rozjazdu" granego numeru.

Ukazanie się na początku 1997 roku informacji prasowych o planowanym wystąpieniu zespołu na festiwalu Tribal Gathering w Wielkiej Brytanii, jednej z największych imprez techno, wywołało sporą sensację. Zwłaszcza że przedstawiciele EMI, reprezentującego zespół w Wielkiej Brytanii, twierdzili iż Kraftwerk wykona trzy nowe utwory! Zespół jednak tradycyjnie nie udzielał żadnych wywiadów i niczego nie potwierdził. Jako, że już wcześniej zapowiadano nowe nagrania i koncerty, do których jednak nie dochodziło - występ Kraftwerk stał pod znakiem zapytania. Jednak zagrali... Wykonawcy, którzy pojawili się na Tribal (m. in. DJ Shadow, Orbital, Daft Punk) grali w dużych namiotach na otwartej przestrzeni pod Luton (Tribal Gathering to "zebranie plemienne"). Namiot w którym zagrał Kraftwerk - "Trans-Europe", był przygotowany wyłącznie na występ panów z Düsseldorfu. Mimo swoich rozmiarów nie był w stanie pomieścić wszystkich zainteresowanych. Po raz kolejny okazało się, jak wielki wpływ na rozwój całej sceny techno i okolic ma Kraftwerk do dzisiaj. Pomimo iż grupa zagrała tylko jeden nowy utwór, a reszta koncertu niewiele różniła się od tych z lat 1991-93, było to najważniejsze wydarzenie festiwalu. Przy okazji organizatorzy, molestując przez dwa lata (!) Ralfa i Floriana o udział w Tribal Gathering, liczyli na to, że wielu legendarnych już twórców sceny techno i house pojawi się także na imprezie wiedząc o atrakcji, jaką będzie spotkanie ich idoli.

Jeszcze w 1997 roku Kraftwerk zagrał, m. in. W Lintzu (Austria) koncerty, podczas których grał kolejne dwa nowe nagrania. I choć te trzy premierowe utwory brzmią jak dema - instrumentalne i ubogie formalne, coraz więcej mówiło się o nowej płycie made in Kling Klang. Nowy album podobno ma pokazać się w tym roku i będzie to ostatnie wydawnictwo Kraftwerku. Jednak jak do tej pory zespół zagrał serię koncertów (Japonia, USA, Europa), a płyty nie widać. Przed ostatnim koncertem tej trasy na festiwalu Roskilde Johan Andersson znalazł niecodzienny sposób aby porozmawiać z tradycyjnie unikającym wywiadów Ralfem. Podszedł do niego, wyciągnął stary kalkulator Casio i poprosił: "Panie Hütter, czy podpisze Pan mój Taschenrechner?". Ralf oglądnął sprzęt, stwierdził "Das ist gut" i... podpisał się na spodzie. Zapytany, kiedy Kraftwerk wyda nową płytę, uśmiechnął się i rzekł: "Jutro, jutro...".

"Starsi panowie dwaj" (Florian ma obecnie 51, Ralf 52 lata) wybierają się chyba na zasłużoną emeryturę.

Na zakończenie zostawiłem sobie cytat z książki "Kraftwerk: Man, Maschine and Music", którą jakiś czas temu opublikował Pascal Bussy (SAF Publishing Ltd.). "Początek XXI wieku, Ralf Hütter i Florian Schneider jadą na rowerach przez Alpy. Zatrzymują się na przełęczy. Wyjmują miniaturowe komputery i wprowadzają kod, który da sygnał do rozpoczęcia koncertów równocześnie w Londynie, Madrycie, Paryżu, Berlinie, Moskwie, Amsterdamie, Rzymie i Sztokholmie. W każdym z tych miast grupa zaprogramowanych robotów zagra muzykę Kraftwerku. Za kilka godzin to samo powtórzy się w Nowym Jorku, Montrealu, a trochę później w Los Angeles. Koncerty w Tokio i Sydney właśnie się zakończyły. Na małych, przenośnych ekranach dwaj rowerzyści otrzymają informację ze studia Kling Klang w Düsseldorfie, gdzie zespół inżynierów kontroluje wszystko poprzez łącza satelitarne: "alles OK." zamigota na ekranie. Ralf Hütter i Florian Schneider uśmiechną się do siebie i pojadą dalej...".

Marcin Bogacz

Thanks to Klaus, Marko, Johan and Jerry

Albumy:

Kraftwerk (Highrail) - 1971 Philips

Kraftwerk 2 - 1972 Philips

Ralf & Florian - 1973 Philips

Autobahn - 1974 Philips

Radioaktivität/Radioactivity - 1975 Kling Klang/Capitol

Trans Europa Express/Trans Europe Express - 1977 Kling Klang/Capitol

Die Mensch Maschine/The Man Machine - 1978 Kling Klang/Capitol

Computerwelt/Computerworld - 1981 Kling Klang/EMI

Electric Cafe - 1986 Kling Klang/EMI

The Mix - 1991 Kling Klang/EMI


Wybrane single/maxi:

Radioactivity/Antenna 7" - 1975 Capitol

Trans Europe Express/Franz Schubert 7" - 1977 Kling Klang

Die Roboter/Spacelab 7" - 1978 Kling Klang

Das Model/Neonlichts 7" - 1978 Kling Klang

Die Roboter/Das Model/Neonlights/Trans Europe Express 12" - 1978 Kling Klang

Pocket Calculator/Dentaku 7" - 1981 EMI

Computerlove/The Model 7" - 1981 EMI

Tour de France 12" - 1983 EMI

Musique Non Stop 7" - 1986 EMI

Der Telefon Anruf/The Telephone call 7" - 1987 EMI

Die Roboter/Robotnik 7" - 1991 Kling Klang

Radioaktivität (Francois Kervokian remix/William Orbit remix) 12" - 1991 Kling Klang

Copyright bogacz.pl