Pieniądze, DJ-e i... pieniądze

Kto jest najważniejszą personą w klubie? Kto decyduje o Waszym być albo nie być? Kto okazuje się najgorszym koszmarem, mitologicznym Cerberem, panem i władcą klubowych czeluści? Oczywiście -bramkarz.

W cieniu tych wzbudzających lęk herosów spokojnie działają stojący gdzieś tam w kącie didżeje. Jakimś nieprawdopodobnym zrządzeniem losu te bezbarwne kreatury, element klubowego staffu lokujący się gdzieś między barmanami, a obsługą techniczną, trafiają na pierwsze strony gazet, zachowują się jak nie przymierzając Bruce Willis i zgarniają niesamowitą kasę. O co tu chodzi?!

OK, chyba wszyscy zdążyli przyzwyczaić się do istnienia supergwiazdorów pośród operatorów gramofonów, chociaż wielu wciąż nie potrafi się z tym pogodzić. Wiadomo, że taki Oakenfold zarabia stanowczo za dużo. Otóż to, ale ile zgarnia Oakey i za co? Co robi ze zdobytą, nie wiadomo w jaki sposób legalnie, kasą? Dobra, zajmijmy się didżejami, jakby co, do bramkarzy nic nie mam.

Okazuje się że szóstka najbogatszych DJ-ów, przynajmniej według brytyjskich mediów, bo być może Van Dyk i Van Helden wyciągają już dość by wyprzedzić najlepszych Angoli, wcale nie zarabia najwięcej na poceniu się w klubach. Jeśli twierdzą, że robią to tylko z miłości do muzyki, a czynią to przy każdej okazji, nie oszukują. Może tylko trochę.

Carl Cox

Istotnie pośród didżejskich supergwiazd tylko Carl Cox ponad połowę zgarnianej kasy zarabia grając na imprezach. Do tego całą swoją sporą osobę wkłada w granie, za co jest uwielbiany przez klubowiczów i jego najrzadziej dotyczą zarzuty, jakoby nie należała mu się ciężka kapucha. Coxy podróżuje po całym świecie i gra gdzie się da, Love Parade, RPA, Tajlandia, Ibiza, Izrael... Ostatnia słynna akcja Carla to sety grane podczas fałszywego milenijnego Sylwestra (1999/2000), w Melbourne, i po zmianie strefy czasowej, na Hawajach. Tam zagrał za darmochę, stać go. Konta bankowe Coxa zasilane są także z dochodów jego wytwórni Worldwide Ultimate, agencji didżejskiej Ultimate Music Management i klubu Ultimate Base. Ostatnio miał więcej czasu by zainteresować się tym całym bałaganem, coś zostało zamknięte, coś dojdzie (m.in. techno label In-tec), w każdym razie interesy się kręcą. Co nieco skapuje jeszcze z wydawanych płyt, większość stanowią składanki, remiksy i na samym końcu produkcje autorskie. Byłoby cienko, gdyby musiał utrzymywać się tylko z tych ostatnich.
Przyznajmy - Cox jest prawdziwie zaharowującym się DJ-em, czternaście setów tygodniowo (bywało i tak), zwaliłoby w końcu z nóg każdego, nawet tak dużego zawodnika. Kłopoty ze zdrowiem dały o sobie znać w ubiegłym roku i C.C. musiał przystopować. Pora zająć się czymś lżejszym. Figurowanie jako główny oręż marketingowy w kampanii promocyjnej programu eJay i stworzonego wokół niego serwisu, to dobra rola dla wyczerpanego weterana i okazja do zgarnięcia kilku dodatkowych funtów.
Roczny dochód Coxa w najlepszych latach szacuje się na pół miliona funtów. Dużo? Niekoniecznie, nie wystarczyło na sfinansowanie filmu "Elixir" o nowojorskiej scenie klubowej, do którego kręcenia przymierzał się pod koniec ubiegłego roku, twierdząc, że wytwórnie filmowe omijają ten temat z daleka. Wierzył, że obraz stanie się sukcesem, potrzeba tylko sponsora: "Jeśli ktoś ma, powiedzmy, 2 miliony dolarów, proszę, niech przeleje je na moje konto, abyśmy mogli wystartować". Są chętni?


Paul Oakefold

Od lat jest uznawany za "DJ-a numer 1" - cokolwiek to znaczy, jako że Oakey nie jest ani mistrzem od strony technicznej, ani jego zarobki jako didżeja nie są rekordowe. Chociaż stawki za pojedyncze sety miewa koszmarnie wysokie, mówiło się nawet o 40 tysiącach funtów, a absolutnym szczytem była oferta grania na milenijnym party, ponoć za... pół miliona. Jakikolwiek był powód - odmówił. Inaczej było jeszcze w połowie ubiegłej dekady, kiedy główne źródło dochodów stanowiły pieniądze z jego rezydentur w Ministry i Cream. Ale czasy były wtedy inne i stawki też trochę mniejsze. Krótko mówiąc, Oakenfold grywa nieczęsto, ale zbiera, hmm... przyzwoite kwoty. Didżejka ma dawać mu rocznie około 150 tysięcy funtów. Mimo tego, że nie przemęcza się, potrafi wykonać taki numer, jak w lipcu tego roku w USA: musiał odwołać swój set, bo zapomniał zabrać płyt.
Znacznie lepiej wychodzi na muzyce wydawanej przez jego własne Perfecto, głównie na miksowanych przez siebie składankach i remiksach. Dostatnią starość i zajęcie na emeryturę być może znajdzie dzięki wkręceniu się w przemysł filmowy. Zrobił już muzykę do "Swordfish", nowej wersji "Planety małp", a ostatnio zremiksował temat do brytyjskiej edycji "Big Brothera". Do tego dochodzi jeszcze marne 50 tysięcy funtów rocznie, albo coś koło tego, za didżejkę radiową. Razem wychodzi co najmniej milion funtów rocznie, umiejętnie lokowane w papiery wartościowe przez profesjonalnych doradców. Już wiecie, dlaczego nie posikał się z radości dostając wspomnianą wcześniej ofertę?


Fatboy Slim

O tak, Norman jest najlepiej zarabiającym zawodnikiem z całej DJ-skiej śmietanki, chociaż nie sprawia wrażenia gościa siedzącego na pieniądzach. Ale ciężka kasa, którą zdobył, nie pochodzi z didżejki. Raz, że nie gra zbyt regularnie, dwa, że sety w słynnym Butiku często były za darmo, w końcu to jego własne podwórko. Nędzne kilkadziesiąt tysięcy funtów wyciąganych z miksowania płyt jest niczym w porównaniu z dochodami ze sprzedaży własnych krążków. Nakład samego "You've Come A Long Way Baby" dobrze przekroczył pięć milionów płyt, takim wynikiem nie może pochwalić się żaden inny producent związany ze sceną taneczną. Ostatni album również sprzedaje się całkiem dobrze, nieźle wiodło się "Better Living...", a przecież wcześniej był Freakpower, Pizzaman, Beats International i parę innych projektów, o licznych remiksach nie wspominając. A jeszcze wcześniej Housemartins. Połączony efekt wielomilionowych nakładów płyt, minimalne koszty produkcji (pamiętacie publikowane na łamach TP historie o kocurach szczających na marne głośniki i anachronicznych instrumentach?) i faktu, że krążki Fatboya publikuje współposiadany przez niego Skint, a nie duża wytwórnia, co oznacza zdecydowanie lepszy kontrakt i procent zysków - powodują, że Norman kosi grube miliony. Leniwego artystę spokojnie to zadawala, nie wysila się, żeby coś tam jeszcze stuknąć na boku - jeśli nie liczyć kasy za reklamy, w których wykorzystano jego najbardziej znane nagrania. A trochę ich było. Szanowna małżonka Zoe Ball, jako jedna z najpopularniejszych radiowych didżejek również coś tam dorzuci do domowego budżetu, państwo Cookowie nie muszą kombinować, jak dociągnąć do pierwszego. Mogli też spokojnie odrzucić oferty kolorowych magazynów na obszerne materiały z ich wesela, które odbyło się dwa lata temu. Prasa była im skłonna zaoferować tylko 300 tysięcy. Śmieszne pieniądze.

Pete Tong

Tongy nie specjalizuje się w jednej konkretnej dziedzinie. Zamiast tego posiadł umiejętność wyciągania pieniędzy z czego tylko się da. Jedziemy: granie w klubach i na festiwalach, nie jest tego zbyt wiele, ot większy secik raz w miesiącu, w sezonie trochę częściej - na Ibizie, do tego parę dużych imprez w ciągu roku, jak Homelands czy Creamfiels. "No big deal" jak skwitowałby to pewnie sam główny zainteresowany, coś około stu tysięcy funtów rocznie, może trochę mniej. Didżejka radiowa, tu Tong zgarnia trochę więcej, jako najpopularniejszy taneczny DJ BBC Radio 1. To dzięki niemu znana stacja w odpowiednim momencie odkryła dance, a jego "Essential Selection" jest najbardziej pożądanym miejscem, w którym może znaleźć się nowe nagranie. Różne dziwne chałtury, a to posada w West End Productions, produkującym m.in. audycje "Essential", a to udziały w serwisie peoplesound.com, czy dziennikarska pisanina, dają łącznie też całkiem niezłą sumkę. Wreszcie to, co Pete'owi sprawia największą... forsę - London Records, z którą współpracuje od 1988 roku jako A&R i jest współwłaścicielem tanecznego pododdziału firmy - ffrr. Płyty All Saints, Orbital, Brand New Heavies, a wcześniej Goldiego czy Salt'n'Pepa, wydatnie wpłynęły na stan jego kont bankowych. A dochodzi do tego jeszcze seria kompilacji "Essential Selection" powoli dobijająca do dwudziestu tytułów z łącznym nakładem bliskim miliona sztuk. Pete nie może narzekać, jego łączny dochód szacuje się na półtora miliona funtów.

Judge Jules

Studiowanie prawa (stąd ksywa) nie przeszkadzało Julesowi w organizowaniu nielegalnych rave'ów. Teraz może już sobie pozwolić na zarabianie całkowicie zgodne z przepisami i podobnie jak kolega z Radio 1 - Pete Tong, Juliusz nie przebiera w środkach, by z przemysłu muzycznego wycisnąć jak najwięcej. Chociaż finansowo nie wychodzi na tym aż tak dobrze jak Tongy, z którym poza pracą dla BBC dzieli także udziały w peoplesound.com i jest głównym redaktorem tego dotcomowego interesu, to prawdopodobnie zbliża się do miliona funtów. Z resztą nic dziwnego, pierwszego dnia pracy w roli A&R dla Manifesto podpisał kontrakt z nieznanym wtedy jeszcze Joshem Winkiem, na wydanie jego "Higher State Of Consciousness". 400 tysięcy sprzedanych kopii to niezły wynik, jak na początkującego łowcę talentów. Z Manifesto i BBC dostaje niezłą (hehe) pensję, a przecież sporo czasu spędza jeszcze w klubach, bynajmniej nie na parkiecie. Obok didżejki jest również promotorem Edenu na Ibizie, a i to nie wszystko: dochodzą remiksy, kompilacje i autorskie produkcje (Yomanda, Hi-Gate). I jeszcze mu mało, do interesu wciągnął Amandę, swoją żonę, wybijając jej z głowy karierę grafika. Z takim wsparciem "It's My Turn" firmowane nazwą Angelic mogło powalczyć na wysokich miejscach list przebojów, niezależnie od tego, czy Amanda śpiewać umie, czy też nie.

Seb Fontaine

Jean-Sebastien całkiem niedawno dobił do grona didżejów ciągnących większą kasę i choć jego roczne wpływy dochodzą do pół miliona funtów, wciąż nie robi wrażenia nadzianego gościa, dalej wygląda jak ekspedient ze sklepu obuwniczego. Przyzwoite stawki za didżejkę zaczął zbierać dopiero w połowie ubiegłej dekady, wcześniej - jak to się mówi - pracował na nazwisko, miksując house gdzie tylko się dało (rave'y przy M!, Fridge, The Wag, Subterrania, Hanover Grand, wreszcie Cream w Liverpoolu). Teraz, kiedy może już grać w najlepszych miejscach, tylko weekendy spędza w klubach, poważnie traktując swoje ojcowskie obowiązki. W ten sposób nie wyciąga z didżejki nawet 200 tysięcy, ale mały Herbie jest ważniejszy. Ale dochodzą jeszcze pieniądze z miksowanych kompilacji, a choćby tytuły z serii "Cream Residents" sprzedają się co najmniej nieźle. Seb jest także współwłaścicielem wytwórni Spot-On, a wraz z żoną prowadzi agencję didżejską. Nic wielkiego, ale kilka małych źródełek daje łącznie przyzwoity strumyczek zasilający rachunek pana Fontaine. I jeszcze didżejka w radiu, tu akcje Seba, a co za tym idzie - jego wpływy, zwyżkują. Wcześniej razem z Tall Paulem prowadził audycje w znanym, ale bardziej prestiżowym niż dochodowym Kiss FM, ale ubiegłym roku dołączył do załogi BBC Radio 1, a to oznacza dobre kilkadziesiąt tysięcy.

Co robią z tą ciężko (żartuję, żartuję) zarobioną kapustą najbogatsi didżeje? Oczywiście największe wydatki pociągają za sobą domy, w końcu trzeba jakoś mieszkać. Absolutne minimum to około 400 tysięcy funtów. Każdy z opisanej szóstki może pochwalić się kosztującym co najmniej tyle apartamentem. Kilka łazienek i sypialni to żadna ekstrawagancja, fajnie jest też mieć kawałek plaży koło domku, jak w przypadku nadmorskiej posiadłości Fatboy Slima w Brighton, który posiada też warte ponad 300 tysięcy lokum w Londynie. Carl Cox oprócz domu w Wielkiej Brytanii nabył jeszcze willę na Majorce, gdzie urządził własne studio, nic dziwnego, klimat tam trochę lepszy. Rekordzistą jest jednak Paul Oakenfold, którego nie zadawalało mieszkanie w Wimbledonie warte jedyne pół miliona. Niedawno kupił zabytkową rezydencję w Bayswater: sześć pięter, siedem sypialni i cena wynosząca tylko 2,7 miliona funtów - to się nazywa okazja!

Zwykle sportowe samochody są pasją dużych chłopców, a w końcu dużymi chłopcami są wszyscy faceci, którzy migają się od prawdziwej roboty, całe życie bawiąc się klockami. Co z tego, że okrągłymi i płaskimi? I tu drobne rozczarowanko, ponieważ tylko jeden z DJ-ów gwiazdorów wykazał się pewną ekstrawagancją w tym zakresie. Judge Jules dysponuje obok nowego Mercedesa dwoma sportowymi Porsche, zmienianymi w zależności od nastroju: rejestracja pierwszego to S4D (sad), a drugiego - H4PPY (happy). Mercedesa - oczywiście nie 123-kę - ma także Cox, obok którego (Merca, a nie Coxa) w garażu stoi Jeep Cheerokee. Oakenfold od Mercedesów woli BMW, a Tong zadowolił się Range Roverem (wstyd). Seb Fontaine posiada czerwony sportowy samochód, ale nie jest to bynajmniej Ferrari za sto tysięcy. Normanowi, znanemu minimaliście, wystarczają pewnie taksówki, w każdym razie nie wiadomo, czy w ogóle posiada własny wóz. Gdzie Rolls Royce'y, gdzie Jaguary, gdzie sportowe włoskie maszyny?

Co dalej? Właściwie nic konkretnego, żaden z dostojnej piątki nie ma skrajnie kosztownego hobby, wyjazdy na wczasy właściwie za darmo, a kosztowne ubrania są tylko manią Oakey'a. Judge Jules jest z resztą określany najgorzej ubranym DJ-em, a Fatboy i te jego koszulki... Są jeszcze dzieci, ale jedynie Tong może pochwalić się trójką pociech, a Cox trwa w stanie kawalerskim. Poza tym potomstwo pięciu tatusiów jest jeszcze małe i dopiero za kilka lat może stać się prawdziwie kosztowne, kiedy zacznie domagać się udziału w bogactwie rodziców. I to by było na tyle, pozostawiam Was sam na sam z marzeniami o sławie i kasie. Dobrze być królem, oj dobrze...

Tadeo Be
jakos ani Dłużyński, ani Moryson, ani Ksiazkiewicz, czy inne ze znanych aliasów nie pasowały do tego tematu :)))

Copyright bogacz.pl