Bękart zwany core'm

W początkach lat 80. młode amerykańskie zespoły stworzyły własną, ekstremalną odmianę brytyjskiego punk rocka, grając mocniej, prościej i szybciej, a przy okazji nawiązując do rodzimych "garażowych" tradycji. Kiedy dziesięć lat później zjawisko to powtórzyło się, nadano mu tą samą nazwę - hardcore.

Była to jednak zupełnie inna muzyka, tym razem to amerykańskie nagrania były źródłem inspiracji dla europejskich producentów, a w miejscu punk rocka - jako "pożywka" - znalazło się techno i house. Jednak skrajny, podziemny charakter stylu, który funkcjonował z dala od mediów i dużych wytwórni, został zachowany, chociaż był to underground taneczny...

Podobieństwa pomiędzy tymi dwoma gatunkami pojawiają się w wielu punktach ich historii, począwszy od samej wykładni nazwy, której tłumaczenie wprost pasuje raczej do filmów dla dorosłych, również opatrzonych, choć z zupełnie innych względów, etykietą "hardcore". Otóż hardcore jako ekstremum muzyczne, ten wywodzący się z punku, jak i techno czy nawet hiphopu, zawsze oznacza upór, celową surowość, gwałtowność, krnąbrność i tym podobne atrybuty. Nic dziwnego, że tam, gdzie pojawiał się hardcore, szybko był kwitowany jako "zbękarcenie" gatunku, który był jego źródłem.

Kiedy na fali popularności acid house'u i techno nastąpił boom rave'ów, dużych nielegalnych imprez tanecznych, grano na nich różnorodną muzykę. Obok wspomnianych stylów były to również nagrania nowej fali brytyjskich grup gitarowych flirtujących z taneczną stylistyką: the Stone Roses, czy Happy Mondays. Wszystko to razem wrzucano do wspólnej przegródki nazwanej "rave", kierując się raczej "subkulturą" odbiorców, niż podobieństwami muzycznymi. Wraz z początkiem nowej dekady rave'y doczekały się własnego podkładu, szybszego (w ciągu kilku lat średnie tempo wzrosło z 120 do około 140-150 uderzeń na minutę), bardziej zdecydowanego i uproszczonego, słowem - hardcore'owego... Najpierw były to "podziemne" brytyjskie wydawnictwa zainspirowane techno (Warp Records) i wczesny breakbeat wydawany m.in. przez Suburban Base, Reinforced i Moving Shadow. Już w ich przypadku zaczęto używać terminu hardcore, ale w prawdziwie radykalnej postaci styl ten pojawił się w Belgii, skąd rozprzestrzenił się w dość krótkim czasie. Za ojca elektronicznego hc uznaje się amerykańskiego producenta Joey'a Beltrama, dzięki nagraniom "Energy Flash" i "Mentasm". On sam twierdził później, iż jego główne inspiracje stanowiły chicagowski house i heavy metal, co - jak przyznawał - było połączeniem dziwacznym. Inne zdanie miano na ten temat w Belgii, gdzie nakładem wytwórni R&S ukazały się po raz pierwszy wspomniane numery. Belgijski EBM (Electronic Body Music) będący - w uproszczeniu - taneczną odmianą industrialu, przygotował już wcześniej grunt dla wolnej od funkowych korzeni, twardszej mutacji techno. Za sprawą opętanych manią prędkości producentów (CJ Bolland, Frank De Wulf, Michael Wells) taneczne ekstremum nabrało dojrzałego kształtu i choć Belgowie mówili o tekno, przyzwyczajenia Wyspiarzy zwyciężyły - pozostał termin hardcore rave. W najbardziej podstawowej formie było to przyspieszone techno lub acid house, zwykle z samplowanym breakbeatem zamiast równego rytmu automatów perkusyjnych i wręcz karykaturalnie podwyższonymi partiami wokalnymi. Muzyka ta powstawała często w domowych warunkach, przy pomocy minimalnego zestawu instrumentów, zazwyczaj wystarczał sampler i komputerowy sekwencer. Nagrania, które cieszyły się największą popularnością, prawie natychmiast pojawiały się w dziesiątkach kopii, wydawanych przez miniaturowe wytwórnie. Całe to zjawisko - tak jak same rave'y - miało niekontrolowany, chaotyczny charakter, funkcjonując z dala od reguł muzycznego biznesu.

Lata 1991-92 były okresem największej świetności elektronicznego hardcore'u, który stał się wtedy najpopularniejszą taneczną stylistyką, a kolejne nagrania wędrowały na wysokie pozycje list przebojów ("Anasthasia" T99, "James Brown Is Dead" L.A.Style, czy "Charly" the Prodigy). Jednak wraz z końcem ery masowych rave'ów również hardcore stracił większość swoich zwolenników. Kiedy podziemny, surowy charakter, zaczął być zastępowany przez infantylne wygłupy ochrzczone mianem "toytown tekno", a obok rasowego hc na imprezach zagościły komercyjne, popowe wręcz produkcje (choćby 2 Unlimited), zarówno producenci, DJ-e, jak i sami rave'rzy wrócili do klubów i innej, przynajmniej teoretycznie dojrzalszej muzyki. Swoje trzy grosze dorzucili też pionierzy techno zza oceanu, którzy hardcore nazywali "kulturowym gwałtem" i "muzycznym bękartem dla znarkotyzowanych małolatów"


Wielu autorów breakbeatowego hardcore'u, po fazie przejściowej w postaci darkside/darkcore (charakteryzującego się ponurym, paranoicznym klimatem), stało się pionierami jungle. Ten zaś styl, z czasem przemianowany na drum'n'bass, został pozbawiony wszystkich pozostałości charakterystycznych dla rave hc - poza bazą w postaci "połamanego" rytmu. Goldie, LTJ Bukem, czy 4Hero to najlepsze przykłady producentów, którzy zaczynali w realiach sceny rave, by w ciągu kilku lat odmienić oblicze swojej muzyki i zyskać zupełnie inną publiczność. Natomiast prawie wszyscy twórcy największych hitów "złotej ery" hc, którzy nie związali się później ze sceną drum'n'bassową, zostali zapomniani. Tylko nielicznym - jak Prodigy i Orbital - udało się zachować popularność, a nawet osiągnąć status gwiazd znanych daleko poza muzycznym undergroundem.

Jednak pierwotny hardcore nie umarł śmiercią naturalną, choć istotnie przestał funkcjonować w epicentrum rave'owego szaleństwa - okolicach Londynu. Kiedy tam zapanowała moda na jungle, hc wraz z towarzyszącą mu subkulturową otoczką przeniósł się w inne rejony - głównie do Szkocji i północnej Anglii. Nowa odmiana, nazwana happy hardcore maksymalnie wyeksponowała te cechy breakbeat hc, które zostały odrzucone przez drum'n'bass (ten z kolei, w najbardziej twórczych odsłonach był określany - dla odróżnienia od "głupiego hardcore", jako artcore): zawrotne tempo, nienaturalnie wysokie wokale, proste, chwytliwe melodie, akordy pianina rodem z italo-disco. Na parkietach nadal królowały gwizdki, białe rękawiczki i maski przeciwpyłowe itp. gadżety. Styl ten, przez media i krytyków zupełnie ignorowany albo nazywany zdziecinniałym, komiksowym itp., funkcjonuje praktycznie do dzisiaj, doczekawszy się własnych klubów, regularnych dużych imprez, dziesiątek wytwórni płytowych (np. United Dance, Slammin' Vinyl, Happy Trax) i popularnych producentów i DJ-ów (Scott Brown, Slipmatt, Force & Styles, Hixxy, Sharkey i in.).

Jeszcze bardziej ekstremalną formą wywodzącą się z wczesnego hardcore'u jest holenderskie gabba. "Wynalazek" producenta Paula Elstaka, zrobione dla żartu nagrania firmowane nazwą Euromasters, były uproszczone i przesterowane bardziej niż stary, gitarowy hardcore. Twardość i brutalność heavy metalu skonfrontowana z równymi, typowymi dla tanecznej elektroniki uderzeniami "stopy" i rzężącymi syntezatorami przyjęła się i wkrótce Rotterdam, a następnie cała Holandia stała się stolicą hardcore, w tej nihilistycznej postaci nazwaną właśnie gabba. Pomysł Holendrów rozprzestrzenił się po Europie - i dalej - docierając do USA i Australii, przybierając jeszcze bardziej mordercze i ultraszybkie, bądź pokręcone postaci - speedcore, terrorcore czy splatterbreaks/breakcore. Ta zdecydowanie podziemna formuła funkcjonuje jako swego rodzaju pomost między radykalnymi odmianami metalu, z których czerpie zarówno inspiracje muzyczne, jak i brutalny image - a sceną klubową.

Marcin Bogacz

Copyright Clubber / bogacz.pl