Duch dada w fabryce

W czasach dominacji rock'n'rolla i rocka często zestawiano The Beatles i The Rolling Stones, jako dwie najbardziej znaczące grupy. Miłym chłopcom z Liverpoolu przeciwstawiano "łobuzów" z Londynu. Gdyby spróbować przenieść tę relację w teraźniejszość, to uzyskalibyśmy inną parę: Kraftwerk i Cabaret Voltaire.

Porównanie takie pozostawia być może sporo do życzenia, bezsporny jest jednak ogromny wpływ obydwu grup na rozwój dzisiejszej muzyki elektronicznej i tanecznej. Ich wzajemne relacje również miały wpływ na użycie takiego zestawienia. Cabaret Voltaire pozostawał zawsze w cieniu swoich naśladowców i nie zrobił kariery, na jaką zasługiwał. Myślę, że każdy fan house'u, techno, czy industrialu, chcący znać europejskie korzenie współczesnej muzyki elektronicznej powinien poznać ten zespół. A wszystko zaczęło się dawno, dawno temu...

Zürich - Sheffield

W 1916 roku Zürich był miejscem, do którego z ogarniętej wojną Europy ściągali uchodźcy, poszukujący azylu w neutralnej Szwajcarii. Tam właśnie, przy Spiegelgasse nr 14 mieszkał emigrant z Rosji, niejaki Uljanow, pseudonim Lenin (do dziś nie wiem skąd ta ksywa, Stalin - wiadomo - człowiek ze stali, a Lenin? Człowiek ze lnu... a może z konopii?!). Władze nie interesowały się specjalnie działalnością "uczonego" ze wschodu ani jego gośćmi. Ich uwagę i niepokój budził bowiem inny problem. Były to, mające miejsce kilka domów dalej przy tej samej Spigelgasse, dzikie przedstawienia organizowane przez podejrzaną, międzynarodową gromadkę. Grupa młodych artystów, którym przewodził Hugo Ball, powołała tam do życia "Cabaret Voltaire". W pomieszczeniu wynajętym w regularnej knajpie "Meierei" zbierali się wieczorami poeci, plastycy, muzycy i ich przyjaciele z kilku krajów. Recytowali wiersze, grali, tańczyli, poprzebierani w odjazdowe kostiumy - generalnie, jakbyśmy to dzisiaj nazwali - prowadzili szeroko rozumianą działalność multimedialną. Różnorodność i chaotyczność form przekazu, którymi szokowali spokojnych Szwajcarów, miała wspólny mianownik. Został on sformułowany w postaci manifestu, który za cel kierunku nazwanego dadaizmem, przyjmował walkę - na płaszczyźnie artystycznej - z przejawami konserwatyzmu i mieszczańskiej mentalności. Nieznani jeszcze wtedy artyści, m. in.: Ball, Arp, Marinetti, Slodki, Picasso, Segal, Huelsenbeck, Jarry, Modigliani, Kandinsky, Tzara, prezentowali w "Cabaret Voltaire" oraz w periodyku i galerii o wspólnej nazwie "Dada" krzykliwe, awangardowe dzieła, mające często formę collage'u łączącego skrajnie różne elementy w nowatorską, choć dziwaczną całość.

Działania wojenne w końcu ustały. Dadaiści wrócili do swoich krajów i tam kontynuowali z powodzeniem działalność artystyczną (dokładnie to samo można powiedzieć o Leninie...). Ich idee były rozwijane zwłaszcza w Niemczech, Francji, Włoszech, Holandii, Czechosłowacji, Jugosławii, Hiszpanii, Rosji i Stanach Zjednoczonych. Nie najlepiej natomiast przyjęły się w Wielkiej Brytanii. Dopiero ponad pół wieku później (1973 r.) w Sheffield, szarym i ponurym przemysłowym mieście, trójka szkolnych kolegów zafascynowana lekturą książki o dadaizmie, postanowiła zająć się sztuką inspirowaną duchem "Cabaret Voltaire". Taką też przyjęli nazwę dla swojego przedsięwzięcia. Pomysł tworzenia collage'y, wyrażających frustrację i niechęć wobec skostniałej, konserwatywnej mentalności, postanowili realizować przy pomocy dźwięku. Trudno mówić o muzyce, gdyż ich wczesne produkcje niewiele z nią miały wspólnego. Chris Watson obsługiwał radio i magnetofon z mikrofonem. To, co nagrywał, można przewrotnie określić mianem "ambient", jako że Chris nie gardził niczym i rejestrował wszelkie dźwięki pochodzące z otoczenia. Stephen "Mal" Mallinder wydawał coś, co za klasykiem polskiej kinematografii można określić jako "odgłosy paszczowe", gdyż śpiewem nazwać tego się nie da. Poza strunami głosowymi zaczął też później "męczyć" struny gitary basowej. Richard Kirk miał klarnet - tu po raz pierwszy narzuca się przytoczone na wstępie porównanie z Kraftwerkiem - Florian Schneider też początkowo dmuchał we flet, zanim odkrył syntezatory. Różnica polega na tym, że Richard o klasycznie rozumianej grze nie miał pojęcia. Zanim jeszcze poznał klawisze, zakupił gitarę i przez długi okres grę na syntezatorze uzupełniał partiami tego instrumentu. Jednak w połowie lat siedemdziesiątych panowie nie mieli jeszcze tak rozbudowanego instrumentarium i wystarczał im magnetofon, klarnet oraz różne przedmioty nie mające nic wspólnego z muzyką. To, co wtedy tworzyli, można określić jako

czysty industrial,

technika wypracowana przez dadaistów została bowiem użyta przez trójkę z Sheffield do oddania atmosfery ich rodzinnego miasta. Szmery, przemysłowe hałasy, fragmenty audycji radiowych, dziwne odgłosy składające się na szarą, bezkształtną dźwiękową masę. Pozamuzyczny charakter nagrań ilustruje np. tytuł jednego z wczesnych utworów grupy: "In Quest Of The Unusual" - "W poszukiwaniu niezwykłego". Oczywiście żadna firma nie chciała wtedy wydać takiego materiału. Wczesne nagrania Cabaret Voltaire ujrzały światło dzienne dopiero kilka lat później, po uzyskaniu przez zespół względnej popularności. Wydała je wybitnie niezależna wytwórnia Industrial w formie kasety zatytułowanej po prostu "1974-1976", chcąc przedstawić pionierski charakter CV wobec dokonań m. in. Einstürzende Neubauten, SPK, czy Throbbing Gristle. "Kabaret", jaki nasza trójka pokazała po raz pierwszy na żywo w 1975 r. na Uniwersytecie w Manchesterze, nie przypadł publiczności do gustu. Brać studencka - najwidoczniej obciążona genetycznie typowym angielskim konserwatyzmem - przerwała grupie występ, spuszczając jej regularne manto. Chris, Richard i Mal, który - jako "frontman" - najdotkliwiej odczuł pierwszy kontakt z widownią, dali sobie chwilowo spokój z prezentacją swoich dokonań, koncentrując się na pracy studyjnej. Nie chodzi jednak o prawdziwe studio nagraniowe. Panowie zaadaptowali dla swoich potrzeb niewielkie pomieszczenie w Sheffield, które stało się ich siedzibą na długie lata. "Western Works", bo tak je nazwali, było miejscem, w którym robili próby, rejestrowali swoje pomysły i opracowywali strategię "partyzantki" skierowanej przeciwko muzycznemu establishmentowi. Początkowo wyposażeni w prosty czterośladowy magnetofon i gitary, z czasem uzupełniali je w następne "-ślady" i sprzęt elektroniczny kolejnych generacji. Czyż nie przypomina to Kraftwerku i ich "Kling Klang"?

Nagrania Cabaret Voltaire zostały z czasem wzbogacone o element, który stał się głównym punktem muzycznych poszukiwań zespołu. Chodzi o rytm. Nie była to jednak normalna perkusja, panowie wykazali się na tym polu ogromną innowacyjnością, używając przepuszczonych przez elektronikę odgłosów walenia młotkiem w różne przedmioty, młota pneumatycznego i tym podobnych "instrumentów". Później zakupili automat perkusyjny, co dało chaotycznym dotąd produkcjom element organizacji i powtarzalności. W końcu też zespołem zainteresowała się wytwórnia płytowa Rough Trade, w latach osiemdziesiątych największy potentat wśród brytyjskich "niezależnych". Pierwsze single: "Extended Play" czy "Silent Command" można określić jako zindustrializowany, agresywny i rozchwiany Kraftwerk. Podobieństwa do krautrocka są tu dość wyraźne, kierunek objęty przez Can, Faust czy Neu! jest w tym okresie bliski dokonaniom CV. W 1979 roku ukazał się singiel z "Nag Nag Nag". Doskonały, mocny numer oparty na "pukającym" automacie, charkoczących syntezatorach i przetworzonym krzyku Mala, został bardzo dobrze przyjęty, także przez punkową publiczność. Był to ewenement w czasach muzyki zdominowanej przesterowanymi gitarami, Cabaret Voltaire przedstawiał jednak bliską punkowi ekspresję i agresję nakierowaną na "zgniłą burżuazję". Zadziorny (tekstowo) i zgrzytliwy (muzycznie) charakter tego okresu działania grupy ilustrują choćby "Do The Mussolini (Headkick)" czy "Expect Nothing".

Pierwszy album, zatytułowany "Mix Up", ma mniej "przebojowy", eksperymentalny charakter. Cabaret Voltaire wyprzedził tu epokę używania (i nadużywania) samplerów, stosując olbrzymią ilość taśm, zawierających przeróżne odgłosy, rozmowy, hałas, itp. Krytycy rozpływali się w zachwytach, porównując collage'e generowane przez zespół do hermetycznych dokonań Stockhausena czy Glassa, podczas gdy ich autorzy powoływali się raczej na czarny amerykański pop lat 60., krautrocka i The Beach Boys (Kraftwerk kłania się po raz kolejny!), określając się mianem "eksperymentalnego zespołu popowego"...

Kolejne płyty - "Three Mantras" i "Voice Of America" zawierają muzykę trochę bardziej zorganizowaną formalnie. Do przodu zostaje wysunięta sekcja: mocny rytm wsparty "pompującym" basem. Uwidacznia się tu inspiracja grupy, a zwłaszcza Kirka, dubem. Nagrania stają się pulsujące i hipnotyczne ("Obsession"). Trójka z CV w wywiadach często podkreślała, że od dziecka zafascynowani byli nagraniami czarnych artystów, związanych z wytwórnią Tamla Motown (Temptations, Supremes, Four Tops). Połączenie tych fascynacji z post-industrialną rzeczywistością w jakiej dorastali, stawało się coraz bardziej czytelne w ich muzyce. Inna sprawa, że na podobnej "pożywce" rozwijała się raczkująca jeszcze wtedy muzyczna subkultura Detroit.

Rok 1980 był okresem dużej aktywności zespołu, jako że oprócz wspomnianych krążków grupa wydała album koncertowy "Live At The YMCA". Choć konsekwentnie twierdzili, iż nie umieją grać na instrumentach, to jednak dość sprawnie radzili sobie z gitarami, syntezatorami i taśmami (m. in. cover "Here She Comes Now" Velvet Underground). "Sprawność" nie oznacza tu technicznej wirtuozerii, wyraźny element kontrolowanego chaosu nadaje jednak muzyce żywiołowy, ekspresyjny charakter, pomimo automatyczno-industrialnych elementów dominujących wciąż w nagraniach zespołu. Mroczny nastrój utworów potęgują teksty dotyczące narkotyków ("Capsules"), terroryzmu i społecznego zakłamania ("Baader-Meinhof", "Kneel To The Boss"), roli mediów w wojnach i polityce ("Premonition", "Control Addict", "Photophobia"). Formalnie odbiegają one jednak od tzw. "liryki" i więcej mają z ducha dadaizmu: pojedyncze frazy wymieszane z fragmentami nagranymi z radia. Nastrój jaki wywołuje ich lektura (zniekształcenie głosu w nagraniach często uniemożliwia zrozumienie czegokolwiek) wywołuje skojarzenia z prozą Kafki: chaos, narastające zagrożenie, tajemniczość i mrok. A jednak jest to często muzyka "cielesna" - nawet wczesne nagrania grupy jak np. "Silent Command" określano jako

"pokręcone i zgrzytliwe" ale jednak "disco".

Cabaret Voltaire wydanie kolejnego albumu - "Red Mecca" - poprzedził aktywnością w mniejszym formacie, m. in. doskonałym singlowym "hitem" "Sluggin' For Jesus". Pomimo wyraźnego odcinania się od komercyjnego rynku muzycznego, grupa wydawała single z przystępniejszą muzyką, aby przyciągnąć nowych słuchaczy. Kontrakt z Rough Trade dawał grupie pełny komfort: żadnych terminów, tras koncertowych, "sugestii" dotyczących zawartości albumów. Jednak kiepska promocja powodowała, że płyty rozchodziły się w tym samym kręgu odbiorców. Zespół stał przed poważnym dylematem. Z jednej strony walczył z show-businessem: "wszyscy są trybikami w ogromnej maszynie, chcemy roz...ć ten układ, zmusić ludzi do nowego spojrzenia na przemysł muzyczny, politykę i sztukę". Z drugiej jednak nie chciał być postrzegany jako trzech snobów tworzących dla siebie i wąskiej grupy wtajemniczonych: "Nie chcemy prawić kazań dla już nawróconych, chcemy być znani - sprzedajemy nasze tyłki tak samo jak np. ABBA - co w tym złego?".

Zamieszanie, jakie zespół wywoływał swoimi wypowiedziami, połączone z zupełnym brakiem image'u (pomimo akceptacji przez środowiska punk/new wave, CV zawsze był "z boku" - nie identyfikując się z żadnymi ruchami ani "scenami") powodowało, że muzycy z Sheffield zbierali w tym okresie kolejne łatki. Ktoś robił z nich faszystów ("Do The Mussolini"), inni komunistów (pamiętacie kłopoty Kraftwerk z czasów "Mensch Machine"?).

Wspomniana "Red Mecca" i następny studyjny produkt grupy - dwa maksisingle zatytułowane "2x45" były kolejnym krokiem w kierunku "odszumienia" i wzmocnienia brzmienia. Dzikość wczesnego Cabaret Voltaire ustępowała kontrolowanej, bardziej wyważonej muzyce. Ewidentnie rosła fascynacja dubem, do którego dołączył funk ("Touch Of Evil", "Protection"). Nie ma tu jednak ewidentnych zapożyczeń, zespół tak przetwarzał poszczególne elementy włączane do swoich collage'y, że efekt finalny to rozpoznawalne, firmowe brzmienie Cabs, jak zaczęła ich wtedy określać prasa. W międzyczasie grupę opuścił Richard Watson, który postanowił zająć się reżyserią dźwięku w telewizji, co jakiś czas wydając jednak solowe nagrania. Grupa zredukowana do duetu zaczęła eksperymentować na obszarach, które do tej pory były jej obce. Premierowe nagrania, jakie znalazły się na wydanym w tym okresie drugim wydawnictwie koncertowym zespołu "Live At The Lyceum" - "Taxi Music" i "A Thousand Ways" to przykład dźwiękowej "tapety" - muzyki, która może towarzyszyć codziennym czynnościom. Inne novum, to żywy perkusista, współpracujący z grupą przy nagrywaniu "2x45". Spowodowało to skomplikowanie rytmu i ożywienie muzyki, mimo że nadal była ona tajemnicza i mroczna - głównie poprzez wokal Mala i elektroniczne "zmutowanie" wszystkich instrumentów. Cabaret Voltaire konsekwentnie "przeciągał strunę", serwując z jednej strony "hiciarskie" "Yashar", a z drugiej wydając "coś" nie będące ani singlem, ani longplay'em (2x45). Epoka dominacji punku pozostawiła w spadku tendencję do produkcji zwartych trzyminutowych kompozycji - Cabs celowo rozciągali nagrania do osiągalnego na winylu maksimum, dodatkowo wydając niektóre nagrania w kolejnych wersjach na singlach, płytach studyjnych i albumach koncertowych. Tendencja, która dzisiaj jest powszechna, w początkach lat 80. doprowadzała wielu starych fanów grupy do szewskiej pasji i przerzucenia się na ortodyksyjny industrial. Antykomercyjność grupy ilustruje też wydanie "Live At The Lyceum" jedynie na kasecie, do tego materiał nagrany był na Walkmanie, co niestety słychać.

Richard i Mal postanowili chyba nadrobić początkowe unikanie koncertów (najwidoczniej stać ich już było na lepszą obstawę...), jako że w okresie jednego roku wydali kolejne dwa albumy live. Pierwszy z nich to wydany pod nazwą The Pressure Company - "Live in Sheffield", w którym gościnnie udział wziął gitarzysta Eric Random. Cabs chyba jedyny raz w swojej karierze zajęli się działalnością charytatywną. Zgodnie bowiem z podtytułem płyty - "Benefit for Solidarity", dochód z niej uzyskany przeznaczono na fundusz wspierania "Solidarności" (ponoć na szpital w Częstochowie). Drugi z nich to bardzo dobry, nagrany w Japonii "HAI!" - popularność grupy przekroczyła już wtedy znacznie granice Zjednoczonego Królestwa.

"Rozszerzamy granice popu"

Mal w taki właśnie sposób skwitował w 1983 roku dokonania Cabaret Voltaire. Grupa, działając poza nawiasem komercyjnego show-businessu, stopniowo przechodziła od bezładnego, industrialnego hałasu w stronę bardziej przystępnych, "tanecznie zorientowanych dźwięków". Nie był to jednak proces jednokierunkowy: "...zmieniamy się pod wpływem tego, czego słuchamy, ale zarówno rynek muzyczny, jak i słuchacze, zmieniają się pod naszym wpływem". Zespół miał świadomość swojego znaczenia i trzeba przyznać, że takie wypowiedzi nie były wcale na wyrost. Techniki, które Cabaret Voltaire stosował jeszcze pod koniec lat 70.: muzyczne kolaże, taśmy odtwarzane w tle, automaty perkusyjne, eksperymenty z rytmem, itp., teraz z powodzeniem przenikały do świata muzyki popularnej. Spora grupa wykonawców, ich fanów i krytyków z nowofalowego i industrialnego podwórka, która oskarżała dwójkę z Sheffield o zdradę i pójście "w stronę dyskoteki", sama po cichu dokonała "przebranżowienia" (czasami dużo bardziej skrajnego) kilka lat później. Wystarczy porównać nagrania z lat 1981 i 1985 takich wykonawców jak Dome, Throbbing Gristle/Chris & Cosey, czy SPK. Pozwolę sobie w tym miejscu na małą (aczkolwiek uzasadnioną) złośliwość: Stephen Morris (New Order) określił swego czasu Kraftwerk mianem "paczki stukniętych Szkopów". Stefan, wstydź się! Gdyby nie takie zespoły jak Kraftwerk i Cabaret Voltaire, New Order pewnie długo jeszcze męczyłby się, próbując odtworzyć atmosferę muzyki Joy Division.

Jedyny zespół, który byłbym skłonny porównać z Cabaret Voltaire pierwszej połowy lat 80. to amerykański Tuxedomoon. O ile jednak Mallinder/Kirk zaabsorbowani byli rytmem i elektroniką, to międzynarodowa ekipa zza oceanu skoncentrowała się na brzmieniu, melodyce i eksperymentach z baletem i performance.

Tyle dygresji. Cabs Anno Domini 1983 znali swoją wartość, współpraca z Rough Trade, początkowo korzystna ze względu na wolność artystyczną, z czasem zaczęła ich krępować. "Mogliśmy kontynuować nasze dotychczasowe działania i w pewnym momencie zniknąć, albo pójść na kompromis, zdyscyplinować naszą muzykę i wypłynąć na szersze wody". Tak skomentowali swoje przejście "pod skrzydła" potentata, jakim było Virgin Records. Jednak nie bezpośrednio, ale poprzez Some Bizarre - oddział korporacji Richarda Bransona zajmujący się progresywnymi twórcami. Wytwórnia nie narzucała się muzykom, natomiast dawała możliwość lepszego marketingu i oczywiście większe pieniądze. Pierwszy pełnowymiarowy owoc tej współpracy to doskonały album "The Crackdown". Płyta ta nie stanowi jakiejś rewolucyjnej zmiany, jest logiczną kontynuacją swoich poprzedniczek. Jednak taneczny charakter muzyki jest tu już ewidentny, zespół nie stroni od melodii, a Mal zamiast krzyczeć czy szeptać, zaczyna śpiewać. Dzikość zostaje zastąpiona zimną obserwacją. Ostra, emocjonalna postawa - cynicznym, krytycznym spojrzeniem na rzeczywistość. Przystępność nagrań idzie tu w parze z dystansem do słuchacza, najlżejszy (muzycznie) na płycie utwór zatytułowany jest

"Po co zabijać czas (skoro możesz zabić się sam)?".

"The Crackdown" zyskał bardzo rozbieżne oceny. Jedni chwalili Cabaret Voltaire za fascynujący "Just Fascination" i świetny, tytułowy "Crackdown". Innym pozostała stara śpiewka: komercjalizacja. Zespołowi jednak było bardzo do twarzy z nowym obliczem.

Zarobione pieniądze panowie zainwestowali m. in. we współudział w wytwórni Doublevision specjalizującej się, oprócz wydawania muzyki, także w produkcji filmów. Wiązało się to z rosnącym zainteresowaniem spółki Kirk/Mallinder techniką video. Obraz zaczął bowiem stanowić istotny element przekazu grupy, co miało wyraz przede wszystkim podczas koncertów. Cabs występując na żywo "chowali się" za sprzętem, unikając świateł. Eksponowali natomiast monitory, na których prezentowane były przygotowane przez zespół filmy, a raczej czarno-białe sekwencje stanowiące ilustrację do muzyki. W 1975 roku prowokowali publiczność m. in. swoim wyglądem, teraz zaś byli często prawie niewidoczni na scenie, widownia koncentrowała uwagę na obrazach, prezentujących enigmatyczne, często nierealne sceny, wymieszane z tym, co można zobaczyć w dziennikach telewizyjnych. Zespół wypracował formułę koncertów, polegającą na tym, że show CV nie był poprzedzany żadnym support actem. Zamiast tego publiczność oczekująca na pojawienie się muzyków słuchała ich nagrań ze starszych płyt!

Współpraca z Doublevision zaowocowała filmem i towarzyszącą mu ścieżką dźwiękową "Johnny YesNo". Dziwna, hipnotyczna podróż tytułowego Johnny'ego w krainę fantazji i paranoi, której reżyserem był Pete Care, można potraktować jako zbiór teledysków do muzyki Cabaret Voltaire. Pomimo wielu lat, jakie minęły od jego wydania, prezentuje się wciąż świeżo i nowocześnie (zwłaszcza "Yashar"). W późniejszym okresie Doublevision wydało jeszcze, oprócz zbioru clipów CV "Gasoline In Your Eye", filmy ilustrujące muzykę m. in. Chris & Cosey, 23 Skidoo czy Throbbing Gristle.

Po udanym debiucie dla Virgin, duet utrzymywał wysoki poziom na kolejnych wydawnictwach - "Micro-Phonies", "Drinking Gasoline", "The Covenant, the Sword and the Arm of the Lord". Zespół, dobrze czując się w przyjętej konwencji, udoskonalał i wzbogacał (np. sekcją instrumentów dętych) swoje brzmienie, opanowywał możliwości jakie dawał najnowszy sprzęt (samplery) i stworzył wiele wspaniałych numerów (m. in. "Sensoria", "James Brown", "Kino", "Sleepwalking", "I Want You", "Motion Rotation"). Przy okazji mała uwaga: z przytaczanych przy okazji kolejnych płyt uwag o wykrystalizowaniu brzmienia i postępującej przystępności (czy wręcz komercjalizacji) muzyki CV można by wysnuć wniosek, że w połowie lat 80. grupa była skrzyżowaniem Kraftwerk i Modern Talking (fuj!). Tak się jednak nie stało. Cabaret Voltaire pozostał wierny technice kolażu, gęstemu, pulsującemu brzmieniu i pewnemu bałaganiarstwu, które zdecydowanie ożywiało produkcje zespołu i wyobraźnię słuchacza. Śpiew Mala pozostał jeśli nie niepokojący, to przynajmniej tajemniczy. Krytycy biedzili się nad określeniem stylu Cabs, tworząc zestawienia typu: "noise funk", "thrill disco" , "mroczna muzyka taneczna", itp.

W pewnym momencie panowie Kirk i Mallinder postanowili znowu pójść na kompromis, czego rezultatem było przejście z Some Bizarre/Virgin do zupełnie już komercyjnego EMI. Pierwszy album wydany pod szyldem tej wytwórni - "Code" i towarzyszący mu singlowy "Don't Argue", zapowiadały zbliżanie się ery house'u. Cabaret Voltaire zachował charakterystyczne, firmowe brzmienie, jednak muzyka, a zwłaszcza sekcja rytmiczna uległy uproszczeniu. Cóż, przypomnę słowa Mala: "zmieniamy się pod wpływem otoczenia, które także ewoluuje pod naszym wpływem". Do tego zespół wyeksponował "wynalezioną" przez siebie technikę remiksowania, która w tym okresie zaczynała się upowszechniać, i wydał potężną liczbę rozszerzonych wersji pochodzącego z "Code" "Here to Go".

Przeczuwając reakcję odbiorców, z typowym dla siebie cynicznym dystansem, kolejne wydawnictwo panowie zatytułowali

"Groovy, Laidback and Nasty"

Album, wydany po trzyletniej przerwie przerywanej kolejnymi "dub mix", "club mix", "very strange mix", itd., jest płytą ewidentnie house'ową. Można tłumaczyć to faktem, że po latach zespół zbliżył się ostatecznie do swoich spadkobierców i naśladowców. Jednak Cabs zupełnie utracili na tej płycie swoją tożsamość, tworząc album nijaki i niczym się nie wyróżniający (możliwe, że jest to "zasługa" Marshalla Jeffersona, któremu panowie pozostawili produkcję płyty). Typowy produkt brytyjskiego house'u sprzedawał się zapewne lepiej od swoich poprzedniczek, ale u dotychczasowych fanów zespołu wzbudził niesmak. Pozwolił jednak poznać grupę młodzieży, nie mającej pojęcia o historii kapeli z Sheffield. Zapanowała wtedy prawdziwa moda na wydawanie składanek, zawierających starsze nagrania Cabs i wznawianie ich wczesnych albumów. Przyczyniło się też do niej wydanie przerobionych na stylistykę house/techno hitów z najlepszego okresu w działalności zespołu, pt. "Technology - Western Re-Works '92". Przypomina to bardzo ukazanie się rok wcześniej podobnego zbioru odświeżonych przebojów Kraftwerk "The Mix", jednak w przypadku Cabs większość nagrań straciła swój pierwotny charakter i niektóre z nich mają niewiele wspólnego z oryginałami ("Talking Time", "24-24").

Gdy potentaci na rynku muzycznym spełnili już swoją rolę popularyzując zespół, Cabaret Voltaire wydał kolejne płyty poprzez swoje własne wytwórnie - najpierw Le Disques du Crepuscule, a następnie Plastex. Albumy te - "Body and Soul", "Plasticity" i "International Language" zawierają muzykę house, jednak w odróżnieniu od "G,L&N" są one wyraźnie rozpoznawalnym produktem "kabaretowym". Momentami przypominają wręcz okres współpracy z Rough Trade, tyle że zamiast taśm, gitar i organów Voxa, mamy tu samplery, syntezatory i nowoczesny beat ("Dark"). Nowością jest brak wokalu Mala - wygląda na to, że miał on już w tym okresie marginalny wpływ na tworzenie muzyki, interesując się bardziej solową działalnością. Płyty są więc instrumentalne, za to okraszone dużą ilością wplecionych sampli, wśród których powoli akcent z "industrialnych" przenosi się na "etniczne" ("Neuron Factory", "Soulenoid", "Back to Brazilia").

Ostatni studyjny album Cabaret Voltaire - "The Conversation" - był przesunięciem stylistycznym w stronę ambient techno, choć album jest bardzo różnorodny. Długie kompozycje, znajdujące się na nim, bardziej przypominają solowe nagrania Kirka z tego okresu, niż nagrania CV. Stephen Mallinder był już wtedy bowiem zajęty czymś innym. Przeniósł się do Australii, stając się aktywnym uczestnikiem tamtejszej sceny elektronicznej.

W ten sposób wieloletnia medialna "partyzantka" Cabs dobiegła końca. Panowie nadal nagrywają płyty w przeróżnych solowych projektach i z innymi muzykami. Prym wiedzie tu Richard Kirk, jako że Chris Watson rzadko odrywał się od pracy w telewizji, firmując kilka solowych albumów. Stephen Mallinder, poza solowymi nagraniami (najbardziej znane "Pow Wow"), współtworzył kilka projektów, m. in. Acid Horse, Sassi & Loco, Max Tausend. Pełna lista przedsięwzięć, zespołów i płyt, w których brał udział Kirk jest olbrzymia. Już w czasach "środkowego Cabs" nagrywał firmowane własnym nazwiskiem albumy z muzyką elektroniczną ("Disposable Half Truths", "Time High Fiction", "Black Jesus Voice"). Potem współpracował z Peterem Hope ("Leather Hands", "Hoodoo Talk"). Koniec lat 80. i następna dekada to okres aktywności jako Sandoz, Sweet Exorcist (z DJ-em Barratem), Electronic Eye, Agents with False Memories, Nitrogen, Trafficante i pod wieloma innymi nazwami. W 1996 roku założył nawet własną wytwórnię płytową - Alphatone, aby spokojnie realizować swoje pomysły. Ilość idzie tu w parze z różnorodnością, jako że Kirk nagrywał chyba wszystko (znam tylko wycinek solowej pracy artysty, co uniemożliwia podanie kompletnej dyskografii) od eksperymentu po techno i ambient. Elementem łączącym jego kolejne "wcielenia" jest inteligentne stosowanie elektroniki i techniki dubu.

Przez ponad dwadzieścia lat działalności Cabaret Voltaire przeszedł długą drogę, wytyczając szlaki dla kolejnych generacji "elektroników". Nie zawsze rozumiani przez krytykę i słuchaczy, są przykładem umiejętnego kompromisu między artystycznymi poszukiwaniami i rynkową skutecznością. Hugo Ball byłby z pewnością dumny, widząc dzieło swoich duchowych następców.

Marcin Bogacz

Cytaty pochodzą z "Sounds" i "New Musical Express".

Dyskografia:


Albumy:

"Mix Up" - 1979 (Rough Trade)
"Live At The YMCA 27.10.79" - 1980 (Rough Trade)
"The Voice Of America" - 1980 (Rough Trade)
"1974-1976" - 1980 (Industrial) CS
"Red Mecca" - 1981 (Rough Trade)
"Live at the Lyceum" - 1981 (Rough Trade) CS
"Hai! Live In Japan" - 1982 (Rough Trade)
"Live in Sheffield - Benefit for Solidarity" - 1982 (Solid)
"Johnny YesNo" - 1983 (Doublevision)
"Crackdown" - 1983 (Some Bizarre/Virgin)
"Micro-Phonies" - 1984 (Some Bizarre/Virgin)
"The Covenant, the Sword and the Arm of the Lord" - 1985 (Some Bizarre/Virgin)
"Code" - 1987 (EMI)
"Groovy, Laidback and Nasty" - 1990 (EMI)
"Body and Soul" - 1991 (Le Disques du Crépuscule)
"Technology: Western Re-Works" - 1992 (Virgin)
"Plasticity" - 1992 (Plastex)
"International Language" - 1993 (Plastex)
"The Conversation" - 1994 (Instinct/Appollo)

Wybrane Maxi, EP i SP:

"Extended Play" - 1978 (Rough Trade) EP
"Nag, Nag, Nag" - 1979 (Rough Trade, 1979) 12"
"Silent Command" - 1979 (Rough Trade) 7"
"Three Mantras" - 1980 (Rough Trade) 12"
"Seconds Too Late" - 1980 (Rough Trade) 7"
"3 Crépuscule Tracks" - 1981 (Le Disques du Crépuscule) 12"
"Yashar" - 1981 (Factory) 12"
"Eddie's Out" - 1981 (Rough Trade) 12"
"2x45" - 1982 (Rough Trade) 2x12"
"Fool's Game" - 1982 (Le Disques du Crépuscule) 12"
"The Dream Ticket" - 1983 (Some Bizarre/Virgin) 7/12"
"James Brown" - 1984 (Some Bizarre/Virgin) 7/12"
"Sensoria" - 1984 (Some Bizarre/Virgin) 7/12"
"Drinking Gasoline" - 1985 (Some Bizarre/Virgin) 2x12"
"I Want You" - 1985 (Some Bizarre/Virgin) 7/12"
"The Drain Train" - 1986 (Doublevision) 2x12"
"Don't Argue" - 1987 (EMI) 7/12"
"Here to Go" - 1987 (EMI) 7/12"
"Hypnotised" - 1987 (EMI) 7/12"
"Keep On" - 1990 (EMI) 7/12"
"Easy Life" - 1990 (EMI) 7/12"
"Colours" - 1991 (Plastex/Mute) EP/CD
"What Is Real" - 1991 (Le Disques du Crépuscule) 12"
"Percussion Force" - 1991 (Le Disques du Crépuscule) EP

Kompilacje:

"Golden Moments of Cabaret Voltaire" - 1987 (Rough Trade)
"Eight Crépuscule Tracks" - 1988 (Le Disques du Crépuscule)
"Listen Up With Cabaret Voltaire" - 1990 (Mute)
"The Living Legends" - 1990 (Mute)
"The Drain Train + Pressure Company Live" - 1991 (Mute)
"Radiation: BBC Recordings 84-86" - 1998 (New Millenium Communications)

Copyright bogacz.pl