Nadawanie różnym zjawiskom czy wydarzeniom świątecznego charakteru, celebrowanie momentów o szczególnym znaczeniu, jest tak stare, jak ludzkość. Nasi przodkowie świętowali koniec zimy poprzez rytuał znany do dnia dzisiejszego. Chodzi oczywiście o topienie Marzanny. W 1986 roku dwóch Amerykanów wpadło na bardzo podobny pomysł. Zbudowali drewnianą figurę w kształcie człowieka i spalili ją, dla uczczenia momentu przesilenia dnia z nocą (najdłuższy dzień w roku - 21 czerwca).
Symbolika performance'u dwójki "piromanów" z San Francisco miała identyczny charakter, jak prasłowiańskie święto wiosny. W obu przypadkach "ofiara" symbolizowała kres czegoś, co właśnie dobiegło końca i odchodzi w zapomnienie, ustępując miejsca nowemu. Ciekawe, czy Larry Harvey i Jerry James zdawali sobie sprawę jakiej skali i znaczenia nabierze ich początkowo skromny pomysł.
Pierwotna idea przedsięwzięcia wywodzi się z poglądów Harvey'a, który twierdzi, że od czasów Rewolucji Przemysłowej ludzie stracili w dużej mierze możność tworzenia czegoś w celu samorealizacji. Zostało to zastąpione wytwarzaniem produktów, przeznaczonych na sprzedaż. Redukcja twórczego, nie nastawionego na zysk charakteru ludzkich działań, skłoniła Harvey'a właśnie do opisywanego "performance'u".
Figura, którą spalili w 1986 r. była niewiele większa od człowieka, zaś całe wydarzenie obserwowało kilkunastu przypadkowych spacerowiczów. Dokładnie rok później, kilkudziesięcioosobowy tłum zebrany w tym samym, co rok wcześniej miejscu (Baker Beach, San Francisco), był świadkiem spalenia już 6-metrowego drewnianego "luda". I tak, jednorazowy akt twórczego "sfajczenia" zaczął przekształcać się w rytuał. W roku 1988 na plaży stawiło się już około dwustu obserwatorów, zaś drewniany posąg, który Harvey nazwał po prostu "Burning Man", miał już 9 metrów wysokości. Jego wielkość spowodowała, że dodatkową atrakcją dla widzów stało się montowanie figury z przygotowanych elementów w miejscu spalenia.
W następnych latach nadal rosła liczba uczestników i wysokość "Burning Mana". Wydarzeniem zainteresowały się lokalne media i... policja. W roku 1990 miejscowi "niebiescy" nie zezwolili na spalenie już zmontowanej - 12-metrowej figury. Organizatorzy postanowili więc przenieść całą akcję w miejscu i czasie. Spalenia dokonano na pustyni Nevada (Black Rock Desert) podczas weekendu poprzedzającego Dzień Pracy (W USA jest to święto obchodzone w pierwszy poniedziałek września).
W kolejnym roku całość "obchodów" miała miejsce na pustyni Czarnej Skały. Około dwustu pięćdziesięciu uczestników udało się tam kilka dni wcześniej, świętując, tworząc i bawiąc się jednocześnie, czego kulminacją było tradycyjne już spalenie "Burning Mana".
W roku 1992 impreza przybrała bardziej zorganizowaną formę i odbyła się pod nazwą "Festiwal Sztuki Black Rock". Dni poprzedzające spalenie wypełnił szereg imprez i pokazów. Festiwal posiadał już własną straż (Black Rock Rangers), gazetę i wiele innych elementów, wyznaczających jego ramy organizacyjne - przy zachowaniu totalnej wolności artystycznej.
Kolejne lata w historii "Burning Mana" to dalsze rozrastanie się imprezy. Rosnąca liczba uczestników tworzyła już dość pokaźne miasteczko. Powstawały też pierwsze "obozy tematyczne", skupiające osoby zajmujące się jakimś konkretnym przedsięwzięciem (występy, instalacje, koncerty, itp.). Prezentowane przedstawienia nabierały coraz bardziej spektakularnego charakteru (m. in. 9-metrowa falliczna wieża ognia Pepe Ozana, czy muzyczna instalacja Rica Loucharda). Festiwal stał się znany na całym świecie, dzięki rosnącemu zainteresowaniu międzynarodowych mediów.
W roku 1995 miejsce imprezy jest już znane jako "Black Rock City" - najbardziej zaludnione (tymczasowo) "miasto" w okolicy. "Burning Man" staje się miejscem prezentacji ogromnej ilości performance'ów i różnorodnych aktywności wykonywanych w ramach "obozów tematycznych". Natura twórczo włączyła się do obchodów, serwując uczestnikom liczne atrakcje (burze piaskowe, ulewy, podwójna tęcza, itp.).
Dzięki dobudowanej piramidzie "Burning Man" w 1996 roku jeszcze "urósł" - do ponad piętnastu metrów wysokości. Występy związane z imprezą odbywały się również w innych miejscach Stanów Zjednoczonych. W roku 1997 nie udało się przeprowadzić imprezy w dotychczasowej lokalizacji. Przeniesiono ją na teren prywatny - plażę Hualapai. Najważniejsze ówczesne wydarzenia to instalacje Hendrika Hackla, Pepe Ozana i Michaela Christiana. W ubiegłym roku "Burning Man" powrócił na pustynię Czarnej Skały. W imprezie wzięło udział około 15 tysięcy osób.
Tyle historii. Pora przedstawić istotę przedsięwzięcia, co jest zadaniem o tyle trudnym, że nawet jego główny pomysłodawca - Larry Harvey, nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie - czym jest "Burning Man"?
Uczestnicy przyjeżdżają na Pustynię Czarnej Skały kilka dni przed spaleniem drewnianego monumentu, zaopatrzeni w sprzęt niezbędny do życia w pustynnych warunkach (woda, żywność, namioty, generatory prądu, itp.). Biorą udział w festiwalu, w którym nie ma podziału na artystów i widownię, bowiem każdy zachęcany jest do aktywnego udziału, do zaprezentowania własnej twórczości, dzielenia się nią z innymi. Impreza ma całkowicie niekomercyjny charakter (jedyne, co można kupić w Black Rock City to lód i kawa), opłata uiszczana przez uczestników służy jedynie pokryciu kosztów organizacji.
Istota święta "Burning Mana" polega na udaniu się w piękne, nie skażone cywilizacją miejsce, by wspólnie z innymi celebrować własną kreatywność, "oddychać" sztuką i być częścią wspólnoty. Koncepcja imprezy pochodzi ze środowiska bohemy San Francisco. Stąd idea dania ludziom możliwości doświadczenia prawdziwie artystycznego stylu życia. Chodzi o dzielenie się wszystkim ze "współplemieńcami" i bytowanie na granicy przeżycia. To właśnie oferuje Black Rock City. Surowe warunki klimatyczne powodują, że jest ono prawdziwą szkołą przetrwania. Sceneria imprezy jest niesamowita - olbrzymia, zupełnie płaska powierzchnia, pozbawiona roślinności. Na tym niegościnnym terenie znajdują się jednak pewne urozmaicenia - gejzery, gorące źródła, artezyjskie stawy umożliwiające kąpiel w gorącej wodzie lub "błotku". Ciekawostką środowiska naturalnego Black Rock są tzw. "dust devils" - kolumny kurzu tańczące przy porywach wiatru, czy burze piaskowe ograniczające widoczność do zera. Przy okazji - bez organizacyjnych obostrzeń, "Burning Man" jest imprezą praktycznie wolną od używek. Temperatura przekraczająca czterdzieści stopni (w nocy zaś spadająca do zera) i bardzo niska wilgotność skutecznie zniechęcają do "brania" czegokolwiek. Zresztą atrakcji i tak nie brakuje.
Noc, podczas której płonie "Burning Man" to prawdziwe święto - rytuał odbierany przez każdego indywidualnie. Jedni doświadczają duchowego odrodzenia, "składając w ofierze" płonącej figurze swoje troski i przykre doświadczenia. Dla innych jest to rodzaj karnawału - totalna zabawa wieńcząca kilkudniowe "zmagania" ze sztuką, przyrodą i nowo poznanymi ludźmi. A dla opornych wobec głębokich duchowych przeżyć jest to po prostu atrakcyjne widowisko świetlne, bowiem "Burning Man" jest iluminowany tysiącami żarówek, zaś podczas spalenia wybuchają zainstalowane na nim fajerwerki.
Jak podkreślają twórcy "Burning Mana", nie jest to rodzaj happeningu anarchistycznego "podziemia" ale forma tymczasowej, otwartej społeczności ludzi dzielących się swoimi umiejętnościami i twórczością. Stąd pewna ilość reguł obowiązujących uczestników, dotyczących głównie ich bezpieczeństwa i ochrony środowiska. Celem organizatorów jest skłonienie uczestników do nowego, twórczego spojrzenia na rzeczywistość, uwolnienie ich od zgubnych cywilizacyjnych nawyków.
Twórcy imprezy prawie od samego początku jej istnienia wspierani są przez "Cacophony Society" - stowarzyszenie "awangardowców" i ekscentryków, poszukujących nowych form ekspresji i wrażeń przekraczających tradycyjnie rozumianą kulturę i sztukę. Z festiwalem współpracują różne inne grupy twórców, które prezentują w czasie jego trwania swoje koncerty, spektakle, czy instalacje.
Uczestników festiwalu pociąga poczucie wspólnoty i wolności. Larry Harvey potwierdza, że podobnie wygląda kreatywna rola Internetu. Ludzie nie są tam skrępowani granicami, restrykcjami organizacyjnymi, czy dostępnością zasobów. Mogą "z niczego" tworzyć nowe światy, wymieniać pomysły i doświadczenia. Jednak w odróżnieniu od "Burning Mana", za pośrednictwem Sieci trudno uzyskać prawdziwy kontakt z innymi oraz poczucie wspólnoty. Społeczność internetowa jest zbiorowiskiem anonimowym. Harvey dostrzega też liczne zagrożenia związane z Internetem - bierne korzystanie z niego może ogłupiać tak samo, jak hipnotyczne "życie przed telewizorem". Zauważa także niebezpieczeństwo wykorzystania Sieci w celach zupełnie przeciwnych ideom towarzyszącym jej powstaniu: "Pomyślcie, co dzięki Internetowi mógłby zdziałać Józef Goebbels...".
Festiwalowi Czarnej Skały i wieńczącemu go spaleniu "Burning Mana" raczej nie zagrażają podobne niebezpieczeństwa. Ciekawe, czy u nas ktoś wpadnie na pomysł aby z kultywowanego jeszcze gdzieniegdzie topienia słomianej kukły uczynić wydarzenie artystyczne. Ludzie zawsze czuli potrzebę podobnych przedsięwzięć i żaden system nie był w stanie z tym walczyć. Starsi z was na pewno pamiętają, jak twórczo wymachiwali chorągiewkami pierwszego maja. Młodsi zaś mają okazję popuścić wodzy fantazji podczas "Parad Wolności".
Marcin Bogacz
Copyright bogacz.pl